Ezra Miller nigdy nie wyszedł z roli? To może być koniec jego kariery
Ezra Miller ma szansę zostać wielką gwiazdą, ale jego zatargi z prawem mogą sprawić, że niebawem całkowicie zniszczy swoją karierę. Od dłuższego czasu dzieje się z nim coś niedobrego.
Być może w Hollywood w końcu przestanie się przymykać oko na agresywne zachowania aktorów. Krokiem w dobrą stronę jest przypadek Willa Smitha, który po spoliczkowaniu Chrisa Rocka na Oscarach spotkał się z tak potężną krytyką, że Netflix i Sony wstrzymały projekty z jego udziałem. Trudno sobie wyobrazić obecnie, że Smith odzyska w najbliższych latach pozycję, jaką miał w amerykańskim show-biznesie tuż przed tym wydarzeniem.
Jeszcze parę lat temu duże studia filmowe nie do końca przejmowały się tego typu kontrowersjami. Jednak gdzieś tak od czasu ruchu #metoo fabryka snów zaczęła baczniej zwracać uwagę na toksyczne zachowania mężczyzn. Teraz, aby nie narazić się na gniew widzów, wytwórnie często nie mają skrupułów, by wdrożyć drastyczne rozwiązanie, które odetnie trudną gwiazdę od ich projektów.
Jest bardzo prawdopodobne, że los Smitha, ale z trochę innych powodów, podzieli także 29-letni Ezra Miller, który miał być jedną z gwiazd Warner Bros., ale za sprawą swoich ostatnich "poczynań" stał się największym problemem dla giganta. Wydaje się, że aktor, który wcielił się we Flasha w "Lidze Sprawiedliwości" i następnie doczekał się własnego filmu ("The Flash" trafi do kin w czerwcu 2023 r.), robi wszystko, by wylecieć z pracy. Ciężko inaczej określić jego postawę.
19 kwietnia amerykańskie media obiegła informacja, że Miller został aresztowany w Pahoa na Hawajach za napaść drugiego stopnia. Policja została wezwana do prywatnego domu, gdzie Miller został poproszony przez mieszkańców o wyjście. Aktor miał się tak wściec, że w ramach "odpowiedzi" rzucił krzesłem w 26-letnią kobietę. Trafił ją w głowę, co spowodowało ok. centymetrową ranę. Poszkodowana miała odmówić pomocy medycznej.
Miller został potem aresztowany około 1:30, gdy… stał w korku. Niecałe trzy godziny później wypuszczono go po naradzie z prokuraturą okręgową. Obecnie trwa postępowanie w jego sprawie.
To drugie aresztowanie Millera na Hawajach w przeciągu niecałego miesiąca. 28 marca aktor, którego w polskich kinach można oglądać obecnie w filmie "Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a", wszczął burdę w barze z karaoke. Miał wykrzykiwać obelżywe słowa i wyrwać mikrofon kobiecie. Uspokajanie przez obsługę nic nie dało, więc na miejsce wezwano policję. Miller trafił do aresztu, ale wyszedł po wpłaceniu kaucji w wysokości 500 dol.
Dzień po aresztowaniu małżeństwo, z którym spędzał tam wolny czas, złożyło wniosek o zakaz zbliżania się dla aktora i oskarżyło go o napaść. Miller miał się włamać do ich pokoju, ukraść portfele, dokumenty, zegarki i inne cenne przedmioty, a nawet grozić im śmiercią. Jednak para odwołała swój wniosek kilka dni temu.
Media donosiły, że w związku z tamtym zachowaniem Millera Warner Bros. miało zwołać specjalne spotkanie, by porozmawiać o jego przyszłości. Jednak okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Być może dojdzie do tego dopiero po drugim aresztowaniu celebryty.
Dość powiedzieć, że studio powinno się zająć Millerem już w kwietniu 2020 r. po incydencie na Islandii. Po sieci rozprzestrzeniło się wówczas nagranie, na którym aktor łapie kobietę za gardło i rzuca na ziemię. Do zajścia doszło w barze w Rejkiawiku. Choć fani namawiali do usunięcia aktora z nowych produkcji, to nie poniósł on z tego tytułu żadnych konsekwencji. Warner Bros. podeszło do sprawy bardzo pobłażliwie.
Miller jeszcze przed tymi wszystkimi wydarzeniami miał zatargi z prawem. W 2011 r. policja zatrzymała go podczas kontroli drogowej i odkryła przy nim 20g marihuany. Początkowo usłyszał zarzut posiadania narkotyków, ale skończyło się na wpłaceniu 600 dol. grzywny za dwa zarzuty "niewłaściwego zachowania".
Już wtedy Miller zapowiadał się na kogoś, kto może zrobić wielką karierę. Aktor zwrócił na siebie uwagę po raz pierwszy w 2008 r., gdy w wieku zaledwie 16 lat zagrał w niezależnym dramacie "Afterschool". Wcielił się tam w postać, która… udusiła jedną z bohaterek. Trzy lata później wystąpił w głośnym dramacie "Musimy porozmawiać o Kevinie". Zagrał tytułową postać, psychopatycznego nastolatka, który dopuścił się potwornej masakry w szkole.
W świetle ostatnich wydarzeń niestety wygląda to trochę tak, jakby Miller nie do końca poradził sobie z pozostawieniem za sobą ról mężczyzn z poważnymi problemami. Podczas wywiadu z magazynem "Rolling Stone" szczycił się posiadaniem kuszy, którą zabijał w "Musimy porozmawiać o Kevinie". Nie ukrywał też fascynacji bronią palną, twierdząc, że broń półautomatyczna powinna być w każdym domu.
Tego typu fascynacje już same w sobie są niepokojące, ale być może Millerowi zaczęło się pogarszać po dołączeniu do uniwersum superbohaterskiego DC w 2016 r. Podczas kręcenia w ubiegłym roku "The Flash" aktor miał doznawać na planie częstych załamań nerwowych. Informator "Rolling Stone’a" wyjawił, że sprawiał wrażenie kogoś, kto zupełnie traci nad sobą kontrolę. Choć nie doszło do żadnych wybuchów, to rzekomo powtarzał, że nie ma pojęcia, co w ogóle robi.
Być może 29-latek zaczął nie radzić sobie z faktem, że nagle został główną gwiazdą wysokobudżetowego projektu i wymagane jest od niego odpowiednie "prowadzenie się". Jego agresja może być odreagowaniem na presję, bo w Hollywood sytuacja jest prosta – jeśli film z aktorem marzącym wskoczyć na wyższy poziom popularności nie zarobi, to może jego szanse na gwiazdorską karierę mocno zmaleją. Inna sprawa, że ostatnie ekscesy Millera mogą sprawić, że Hollywood w końcu podziękuje mu za współpracę.