"Fucking Bornholm". Matka Polka na urlopie [RECENZJA]
Do kin wchodzi właśnie najnowszy film Anny Kazejak "Fucking Bornholm" z Agnieszką Grochowską i Maciejem Stuhrem. Ta prosta historia o małżeństwie w kryzysie mówi o nas smutną prawdę: nie jesteśmy wolni od schematów.
To miała być majówka idealna. A przynajmniej taka, jak wszystkie inne do tej pory, czyli rodzinna, leniwa, przewidywalna. Dwie pary i ich dzieci, jak co roku, wybrały się na kilkudniowe wakacje na Bornholm. Tylko że już od początku coś było nie tak. Dawid (Grzegorz Damięcki) nie przyjechał ze swoją żoną, ale z nową, dużo młodszą partnerką Niną (Jaśmina Polak), która niespecjalnie przypadła do gustu Mai (Agnieszka Grochowska), ale za to nieźle dogadała się z jej mężem Hubertem (Maciej Stuhr). Atmosfera jest gęsta. Coś od początku wisi w powietrzu. I gdy pewnej nocy dzieci postanawiają dokonać seksualnego eksperymentu, o czym dowiaduje się Maja, między bohaterami zaczyna wrzeć.
Film Kazejak nie podsuwa łatwych odpowiedzi na temat przyczyn zachowania swoich bohaterów. Dostajemy informacje o tym, że znają się od studiów, że Maja poświęciła karierę rodzinie, a Hubert jest dość stereotypowym przedstawicielem klasy średniej. Dawid ewidentnie przechodzi kryzys wieku średniego, a Nina próbuje testować na innych to, czego nauczyła się na studiach z psychologii.
To, co widać na pierwszy rzut oka, to problem z komunikacją. Incydent z dziećmi, który reżyserka odważnie dodała do filmu, ujawnia jednak problem nie tylko tych relacji, które widzimy na ekranie. Bo przecież w Polsce o seksualności dzieci mówić nie należy. Skąd zatem wiedzieć, jak zachować się w takiej sytuacji? Jak reagować, jak rozmawiać? Bohaterowie "Fucking Bornholm" nie mają pojęcia.
A dalej okazuje się, że nie wiedzą też, jak rozmawiać o swoich emocjach i potrzebach. Zdaje się też, że nie do końca sobie te potrzeby uświadamiają. W pewnym momencie Maja dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie już funkcjonować w swoim małżeństwie tak, jak do tej pory. I tutaj zaczyna się test dla widza, bardzo łatwo bowiem pomyśleć, że "histeryzuje", czy że kiepska z niej matka. Bo przecież kobieta nie może być tą, która rozbija "ognisko domowe".
Kazejak rozprawia się z mitem "matki Polki" w sposób subtelny. Pozornie nie staje po niczyjej stronie. To widz ma wybrać, jak oceni Maję. Albo raczej: czy ją oceni. Gdyby role były odwrócone, o wiele łatwiej byłoby usprawiedliwić męża, który postanowił zredefiniować dotychczasowe życie. Kiedy robi to kobieta – niełatwo ją zrozumieć.
Zwłaszcza że "Fucking Bornholm" nie jest filmem o wielkich dramatach. To prosta, niespieszna historia, czasem zabawna, czasem nieco gorzka. Z powodu oszczędnych środków i braku istotnych zwrotów akcji, można mieć problem z zaangażowaniem emocjonalnym w tę opowieść. Problemem są też dość powierzchowni bohaterowie, którym wymiaru dodaje jednak świetne aktorstwo. Ale z drugiej strony ta historia jest tak realistyczna, że mogłaby równie dobrze zdarzyć się tuż obok nas. I bardzo dobrze uwypukla schematy, w których funkcjonujemy. Szkoda by było, gdyby film przeszedł bez echa, bo z niektórymi z nich czas najwyższy się pożegnać.
Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski
Fucking Bornholm | oficjalny zwiastun
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.