Kiedy słyszysz słowo Grek, to kogo widzisz? Wesołego człowieka, który je tyle co Włoch, pije tyle kawy co Francuz, ma silny akcent jak Hiszpan, jest ciemny jak Turek i tańczy w rytm muzyki znanej z filmu "Grek Zorba"? Jeśli właśnie kogoś takiego widzisz, to bardzo wiele wiesz o... stereotypach na temat Greków. W Moim wielkim greckim weselu poznajmy Greków właśnie od takiej - stereotypowej - strony.
Film jest lekką komedią, której autorzy z czułością śmieją się z charakterystycznych cech swoich rodaków. To także urocza opowieść o miłości, która wcześniej czy później odnajdzie każdego.
Główna bohaterka filmu nazywa się Toula Portokalos. Ma 30 lat, nie dba o siebie i pracuje jako kelnerka w rodzinnej restauracji Tańczący Zorba. Z dużą ironią opowiada nam o swoim życiu. Jej ojciec dzieli ludzi na Greków i tych, którzy chcieliby być Grekami. Jest bardzo przywiązany do tradycji, co podkreśla na każdym kroku. Dom zbudował inspirując się klasyczną grecką architekturą, a w ogródku postawił kilka posągów. Chce aby jego dzieci żyły tak jak on - poślubiły Greka, miały mnóstwo greckich dzieci oraz dobrze i dużo jadły.
Toula ma jednak ambicje - chciałby być samodzielna, pracować, studiować. Żyć tak jak Amerykanka, ale nie wyrzekając się swoich korzeni. Gdy poznaje przystojnego nauczyciela literatury Iana i zakochuje się w nim, wie że rodzina będzie miała kłopoty z zaakceptowaniem go. Dlatego idąc na randkę z nim, mówi rodzinie, że wychodzi na zajęcia z garncarstwa. Kłamstwo jednak szybko wychodzi na jaw...
Moje wielkie greckie wesele to jedna z najlepszych komedii romantycznych, jakie widziałam. Nie jest to łzawa opowieść o miłości, która potrafi pokonać bariery kulturowe, ale o ludziach, którzy potrafią się zrozumieć. Scenariusz jest autobiograficzną opowieścią, którą autorka Nia Vardalos najpierw wystawiała na deskach teatru w Los Angeles. Przedstawienie cieszyło się wielką popularnością, a gdy zobaczył je Tom Hanks, postanowił z historii Vardalos zrobić film.
Uważam, że film mówi o każdej rodzinie, bez względu na narodowość, w której miłość graniczy ze stłamszeniem. To zdarza się wśród Greków, Włochów, Portugalczyków czy Japończyków - mówi o Moim wielkim greckim weselu Vardalos. W tym tkwi siła filmu. Mimo wszelkich dziwacznych i ekscentrycznych zachowań, a może właśnie dzięki nim, widz od razu darzy sympatią rodzinę Portokalos. Każdy jej członek - ciotka, kuzynka, ojciec i brat są jedyni w swoim rodzaju, a jednocześnie bardzo typowi, co potwierdzają greccy widzowie.
Vardalos jest bardzo bystrą obserwatorką i umieszcza w swoim scenariuszu wiele znakomitych pomysłów, które czasami są lekko absurdalne (np. ojciec, który wierzy w leczniczą moc płynu Windex), ale zawsze bawią niemal do łez.
Nia Vardalos jest nie tylko utalentowaną scenarzystką, ale i aktorką. Kamera wyraźnie ją lubi. Gdy tylko Nia-Toula pojawia się w kadrze, pozostałe postacie znikają. Granie samej siebie nie jest dużym wyzwaniem aktorskim, ale Vardalos od razu ujmuje widza ciepłem i żywiołowością.
Dobrze gra też cała rodzina - Michael Constantine jako ojciec rodziny Portokalos, Andrea Martin jako ciotka Voula i Gia Carides jako kuzynka Nikki.
Natomiast John Corbett czyli Ian, wypada blado na tle Greków. Mam wrażenie, że Corbett gra wiecznie taką samą postać - miłego, zabawnego, wrażliwego i po prostu porządnego faceta. Nie wiem na ile jest to wynik doboru ról, a na ile kwestia umiejętności aktorskich, ale to co robi w Moje wielkie greckie wesele dobrze się sprawdza. Postać Iana powinna być właśnie niezbyt widoczna, by cała widz skupiał całą uwagę na greckiej części obsady. Ciekawostką jest fakt, że w filmie gra prawdziwy mąż Nii Valdaros - Ian Gomez.
Bardzo polecam Moje wielkie greckie wesele, które jest filmem niezwykle miłym i ciepłym, co podkreślają nasycone żółtym kolorem zdjęcia. To pogodna, romantyczna komedia, idealna na ponury, zimowy wieczór. Zwłaszcza taki, który chcemy spędzić z ukochaną osobą.