Grunt to rodzinka
Kiedy słyszysz słowo Grek, to kogo widzisz? Wesołego człowieka, który je tyle co Włoch, pije tyle kawy co Francuz, ma silny akcent jak Hiszpan, jest ciemny jak Turek i tańczy w rytm muzyki znanej z filmu "Grek Zorba"? Jeśli właśnie kogoś takiego widzisz, to bardzo wiele wiesz o... stereotypach na temat Greków. W Moim wielkim greckim weselu poznajmy Greków właśnie od takiej - stereotypowej - strony.
Film jest lekką komedią, której autorzy z czułością śmieją się z charakterystycznych cech swoich rodaków. To także urocza opowieść o miłości, która wcześniej czy później odnajdzie każdego.
04.12.2006 18:07
Główna bohaterka filmu nazywa się Toula Portokalos. Ma 30 lat, nie dba o siebie i pracuje jako kelnerka w rodzinnej restauracji Tańczący Zorba. Z dużą ironią opowiada nam o swoim życiu. Jej ojciec dzieli ludzi na Greków i tych, którzy chcieliby być Grekami. Jest bardzo przywiązany do tradycji, co podkreśla na każdym kroku. Dom zbudował inspirując się klasyczną grecką architekturą, a w ogródku postawił kilka posągów. Chce aby jego dzieci żyły tak jak on - poślubiły Greka, miały mnóstwo greckich dzieci oraz dobrze i dużo jadły.
Toula ma jednak ambicje - chciałby być samodzielna, pracować, studiować. Żyć tak jak Amerykanka, ale nie wyrzekając się swoich korzeni. Gdy poznaje przystojnego nauczyciela literatury Iana i zakochuje się w nim, wie że rodzina będzie miała kłopoty z zaakceptowaniem go. Dlatego idąc na randkę z nim, mówi rodzinie, że wychodzi na zajęcia z garncarstwa. Kłamstwo jednak szybko wychodzi na jaw...
Moje wielkie greckie wesele to jedna z najlepszych komedii romantycznych, jakie widziałam. Nie jest to łzawa opowieść o miłości, która potrafi pokonać bariery kulturowe, ale o ludziach, którzy potrafią się zrozumieć. Scenariusz jest autobiograficzną opowieścią, którą autorka Nia Vardalos najpierw wystawiała na deskach teatru w Los Angeles. Przedstawienie cieszyło się wielką popularnością, a gdy zobaczył je Tom Hanks, postanowił z historii Vardalos zrobić film.
Uważam, że film mówi o każdej rodzinie, bez względu na narodowość, w której miłość graniczy ze stłamszeniem. To zdarza się wśród Greków, Włochów, Portugalczyków czy Japończyków - mówi o Moim wielkim greckim weselu Vardalos. W tym tkwi siła filmu. Mimo wszelkich dziwacznych i ekscentrycznych zachowań, a może właśnie dzięki nim, widz od razu darzy sympatią rodzinę Portokalos. Każdy jej członek - ciotka, kuzynka, ojciec i brat są jedyni w swoim rodzaju, a jednocześnie bardzo typowi, co potwierdzają greccy widzowie.
Vardalos jest bardzo bystrą obserwatorką i umieszcza w swoim scenariuszu wiele znakomitych pomysłów, które czasami są lekko absurdalne (np. ojciec, który wierzy w leczniczą moc płynu Windex), ale zawsze bawią niemal do łez.
Nia Vardalos jest nie tylko utalentowaną scenarzystką, ale i aktorką. Kamera wyraźnie ją lubi. Gdy tylko Nia-Toula pojawia się w kadrze, pozostałe postacie znikają. Granie samej siebie nie jest dużym wyzwaniem aktorskim, ale Vardalos od razu ujmuje widza ciepłem i żywiołowością.
Dobrze gra też cała rodzina - Michael Constantine jako ojciec rodziny Portokalos, Andrea Martin jako ciotka Voula i Gia Carides jako kuzynka Nikki.
Natomiast John Corbett czyli Ian, wypada blado na tle Greków. Mam wrażenie, że Corbett gra wiecznie taką samą postać - miłego, zabawnego, wrażliwego i po prostu porządnego faceta. Nie wiem na ile jest to wynik doboru ról, a na ile kwestia umiejętności aktorskich, ale to co robi w Moje wielkie greckie wesele dobrze się sprawdza. Postać Iana powinna być właśnie niezbyt widoczna, by cała widz skupiał całą uwagę na greckiej części obsady. Ciekawostką jest fakt, że w filmie gra prawdziwy mąż Nii Valdaros - Ian Gomez.
Bardzo polecam Moje wielkie greckie wesele, które jest filmem niezwykle miłym i ciepłym, co podkreślają nasycone żółtym kolorem zdjęcia. To pogodna, romantyczna komedia, idealna na ponury, zimowy wieczór. Zwłaszcza taki, który chcemy spędzić z ukochaną osobą.