Gwiezdne wojny: Trylogia. Epizody 7‑9 - recenzja Blu‑ray od Galapagos
Polscy fani "Gwiezdnych wojen" nie mają zbytnich powodów do narzekań. Na naszym rynku dostępnych jest kilka wariantów wydań DVD i Blu-ray z ich ukochanymi filmami. Najnowsza oferta Galapagos skierowana jest przede wszystkim do tych, którzy cierpią na kurczące się miejsce na półkach.
01.06.2022 | aktual.: 28.02.2023 09:51
Zbieranie filmów na nośnikach oprócz radości z posiadania niesie ze sobą także przykre konsekwencje i nie mam tu na myśli chudnącego portfela. Niestety, wraz z pęczniejącą kolekcją miejsce na półkach bezlitośnie topnieje.
Też zbierajcie filmy? To doskonale wiecie, o czym mówię. Kiedy przychodzi moment krytyczny, zaczyna się kombinowanie - przestawianie, stosiki, dzikie konfiguracje, a w ostatecznej ostateczności: remanent i karton.
Jasne, kocham wszelkiego rodzaju kolekcjonerki, edycje specjalne itp. Jednak bądźmy realistami – pożerają zbyt wiele przestrzeni. Dlatego jestem fanem ergonomicznych wydań. Jeśli jesteście w podobnej sytuacji, a jednocześnie chcecie uzupełnić gwiezdnowojenne braki magazynowe, to "Gwiezdne wojny: Trylogia. Epizody 7-9" jest czymś, czego wam potrzeba.
Pudełeczko prezentuje się niepozornie, acz po wzięciu do ręki, czuć, że zawartość to coś więcej niż jedna czy dwie płyty. Nowa edycja trylogii w reżyserii J.J. Abramsa i Riana Johnsona to nic innego jak sześć "niebieskich" dysków z trzema filmami i morzem dodatków sprytnie wsadzonych (solidne tacki na zawiasach) w klasyczny, odrobinę grubszy niż zazwyczaj, miły w dotyku slip box.
I tak, to same płyty, jakie ukazały się w latach 2016-2020 także nakładem Galapagos (w przypadku "Przebudzenia Mocy" dysk z dodatkami pochodzi z podstawowego wydania, a nie kolekcjonerskiego). Zatem pod względem technikaliów czy bonusów nie ma tu rewolucji. Nowością jest natomiast przyjemny w dotyku kartonowy slipcase, identyczny jak w wydaniu brytyjskim. Poniżej możecie zobaczyć przykładowe zdjęcia:
Wspomniałem o dodatkach - jest tego od groma i ciut-ciut. To całe godziny (np. w przypadku samego "Skawalker: Odrodzenie" to ok. 3 godz.) reportaży z planów, making-ofów, scen niewykorzystanych, materiałów poświęconych muzyce czy komentarzy reżyserskich. Krótko mówiąc, miód na serce każdego fana "Gwiezdnych wojen", a także wszystkich tych, którzy pasjonują się techniczną stroną kina. Jeśli miękną wam nogi na widok analogowych FX, animatroniki i charakteryzacji, będziecie w siódmym niebie.
Z całego zestawu moimi faworytami są dwie rzeczy dołączone do "Skawalker: Odrodzenie" - dwugodzinny dokument "Dziedzictwo Skywalkerów", stanowiący z jednej strony szczegółowy zapis powstawania filmu, a z drugiej wspaniałe podsumowanie sagi (sięgnięto po archiwalia z lat 70. i 80.) oraz niedługi reportaż poświęcony Warwickowi Davisowi i jego związkowi z "Gwiezdnymi wojnami" - jeśli się na nim nie wzruszycie, to coś z wami jest naprawdę nie tak.
Łączny czas trwania filmów to ponad 430 minut.
Grzegorz Kłos, dziennikarz Wirtualnej Polski