"Halftime". Jennifer Lopez rozlicza się z karierą. Wciąż brakuje jej jednego
Jennifer Lopez zdaje się mieć wszystko - urodę, miłość, rodzinę i karierę, która trwa już blisko trzy dekady. W nowym dokumencie Netfliksa "Halftime" o swoim życiu zdradza jednak, że jest coś, czego przez te wszystkie lata nie zdołała wypracować: szacunku. Jak to w ogóle możliwe?
Jeśli spojrzeć na konstelację gwiazd amerykańskiego show-biznesu, nie ma żadnych wątpliwości, że J.Lo zasłużyła na miejsce pośród tych, które świecą najjaśniej. Schody zaczynają się w momencie, gdy spróbujemy wskazać jej konkretne miejsce w historii rozrywki. Zagrała w wielu kasowych filmach, ale czy jest genialną aktorką? Nucimy jej przeboje, chociaż wiemy, że nie powala wokalem. Nikt nie zaprzeczy, że ciężko pracuje na swój sukces, ale czy ostatecznie wniosła do popkultury coś więcej, niż kilka zgrabnych komedii, chwytliwych piosenek i efektownych stylizacji?
To pytanie z okazji 50. urodzin postanowiła zadać sobie sama zainteresowana. Oczywiście, na oczach całego świata, bo jednego, czego nie można odmówić Jennifer Lopez, to faktu, że nie potrafi żyć bez publiczności. Choć o swoim życiu prywatnym, a zwłaszcza związku z Benem Affleckiem, nie mówi przed kamerami praktycznie wcale.
Film dokumentalny Netfliksa "Halftime" o ostatnich trzech latach z życia gwiazdy proponuje nam dość klasyczną opowieść o amerykańskim śnie, cieniach i blaskach bycia celebrytką. Format na tyle ograny i wyeksploatowany w ostatnim czasie, że ciężko tu o większe zaskoczenia. Jego siła tkwi jednak w nieposkromionym głodzie jego bohaterki na zdobywanie więcej.
Jennifer Lopez: Halftime | Jennifer Lopez | Oficjalny zwiastun | Netflix
Czego może jeszcze chcieć Jennifer Lopez? Szacunku, który w tym konkretnym przypadku materializuje się w złotej statuetce Oscara. Aktorka miała nadzieję zdobyć ją w 2020 r. za rolę w głośno komentowanym filmie "Ślicznotki", gdzie wcieliła się w striptizerkę okradającą szychy z Wall Street. Jak wiemy, Akademia oszczędziła jej choćby nominacji.
J.Lo musząca zmierzyć się z porażką to widok, którego nigdy wcześniej nie mogliśmy zobaczyć, a dzięki któremu w filmie przez chwilę widzimy człowieka, a nie sceniczną boginię. Niestety, ten ciężki klimat dominuje - wszystko jest tutaj śmiertelnie poważne, pompatyczne i rozdmuchane, co stoi w dziwacznym kontraście do tego, co chyba wszyscy kojarzymy z Lopez, czyli zabawą. Nie znaczy to jednak, że dokument nie dostarcza rozrywki.
Tytuł produkcji nawiązuję nie tylko do wieku J.Lo, ale i do wielkiego występu, który dała w przerwie Super Bowl w 2020 r. Odżegnująca się przez lata od polityki gwiazda przeżywa z tej okazji niemal oświecenie i wykrzykuje "chcę coś powiedzieć!". Entuzjazm szybko gaszą wątpliwości, które prawdopodobnie towarzyszyły wielu obserwatorom jej kariery - czy Jennifer Lopez ma coś do powiedzenia? Jaki jest jej przekaz? Jaką wiadomość chce wysłać do świata podczas największego występu w swojej karierze? Wszystko to w tle ogromnego kryzysu migracyjnego i budowania muru na amerykańskiej granicy z Meksykiem, w którym Lopez znajduje inspirację i w końcu wie, co chce powiedzieć. Tutaj rozpoczyna się najciekawsza część produkcji - starcie latynoskiej gwiazdy estrady z siłami wielkiej polityki, seksizmu i rasizmu.
Nie bądźmy naiwni, finałem tego typu produkcji może być tylko zwycięstwo. Odpowiedź na główne pytanie postawione w filmie pozostaje wciąż otwarte i być może to właśnie napędza Jennifer Lopez do ciągłej pogoni za kolejnymi sukcesami i udowadnianiem sobie, że nie jest tylko wydmuszką w błyszczących kombinezonach. Wśród fanów mocno zaangażowanych społecznie gwiazd, próba politycznego zaangażowania się przez Lopez po pięćdziesiątce może budzić uśmiech politowania, ale lepiej późno niż wcale.
A kontynuując żonglowanie kiczowatymi powiedzonkami, śmiało można spuentować "Halftime" innym: życie czasami faktycznie zaczyna się po pięćdziesiątce.