Hipnotyzujący thriller. "Źle się dzieje w El Royale" trzyma w napięciu od początku do końca
Tak dobrego thrillera dawno nie było. Drew Goddard wyciąga z ludzi to, co najbardziej mroczne i zamyka w urokliwym, choć zapomnianym hotelu.
Drew Goddard zdążył już zyskać uznanie widzów udanym horrorem "Dom w głębi lasu", dzięki nowatorskiemu podejściu do narracji stosunkowo klasycznej opowieści o grupce znajomych zamkniętych w domu na odludziu. Historia podglądanych przez tajemniczą korporację uczestników kontrowersyjnego projektu zyskała uznanie i widzów, i krytyków. Mocnym elementem filmu była także obsada, w której znalazł się rozwijający swoją karierę Chris Hemsworth.
Hemsworth powrócił do współpracy z reżyserem, by pokazać widzom zupełnie nową odsłonę grozy rozgrywającej się na odludziu. I robi to naprawdę stylowo. Trzeba zaznaczyć, że jest jedną z najmocniejszych postaci w filmie. Jeśli jednak spodziewaliście się, że po raz kolejny da popis bohaterskich wyczynów i szlachetnego charakteru niczym Thor, jesteście w błędzie.
Goddard daje mu się wykazać w roli czarnego charakteru. I trzeba przyznać, że był to naprawdę dobry wybór. Hemsworth, który w ciągu kilku lat stał się bożyszczem damskiej części widowni, koncertowo wykorzystuje każdy atut swojej fizjonomii. Niczym prawdziwy drapieżnik jako Billy Lee mami niskim, dźwięcznym głosem, czaruje uśmiechem i zupełnie rozprasza uwagę, paradując w rozpiętej koszuli i prezentując idealnie wyrzeźbione muskuły. Widzowie nie mogą mu ufać choćby przez sekundę, ale jednocześnie nie mogą się powstrzymać przed polubieniem go.
Pierwsze skrzypce bez wątpienia grają jednak Cynthia Erivo (Darlene Sweet) i Jeff Bridges (ojciec Flynn). Można nawet pokusić się o zdanie, że to jedna z lepszych ról aktora w ostatnim czasie. Grając podszywającego się pod księdza bandytę mierzącego się ze swoją przeszłością, wypełnia swoją osobowością niemal każdy zakątek tytułowego El Royale. Tajemniczy bohater paradoksalnie wzbudza największą sympatię. Świetnie wypada też Erivo, która zachwyca wokalnym talentem i determinacją, a w podbramkowej sytuacji opanowaniem i umiejętnością podejmowania zdecydowanych decyzji. Ciekawie wypada też Lewis Pullman (syn Billa Pullmana), w roli mało pewnego siebie, skrywającego mroczną tajemnicę recepcjonisty. Dużo słabiej natomiast sprawdzają się młode aktorki, Dakota Johnson i Cailee Spaeny, które mimo pozornie wyraźnie zarysowanej historii, a ostatecznie nie wnoszą zbyt wiele do fabuły.
Źle się dzieje w El Royale to pieczołowicie skonstruowany thriller, który, jak zdążyli zauważyć krytycy, w rzeczywistości odsłania to, co złego działo się w Ameryce na przełomie lat 60. i 70. Wojna w Wietnamie, teorie spiskowe, korupcja, religijny fanatyzm, a nawet sekty - wszystko Goddard wrzuca do jednego kotła, przyrządzając wyjątkowo lekkostrawne danie. Wydawać by się mogło, że takie nagromadzenie wątków może przyprawić tylko o mdłości. Nic bardziej mylnego. El Royale to położony na granicy dwóch stanów hotel, do którego nikt sławny nie przyjeżdża. Na wpół zrujnowane miejsce przyciąga jednak osoby związane z przestępczym półświatkiem, a sekrety, które skrywają, intrygują bardziej niż pikantne plotki.
Rację mają ci, którzy porównują najnowsze dzieło Goddarda do twórczości Quentina Tarantino. Nawiązania do dzieł słynnego reżysera są ewidentne. I nie chodzi tylko o podział fabuły na rozdziały czy wszechobecną przemoc w filmie. Stylistyka dobrze znana z fanom autora „Pulp Fiction” doskonale sprawdza się i w tym przypadku. Pomyli się jednak ten, który stwierdzi, że to kalka. Goddard nie traci swojego stylu znanego z „Domu w głębi lasu”. Przemyca nawet zastosowane w tym filmie chwyty, wplatając wątek podglądania wszystkich gości. Mimo jednak dobrze znanych już sztuczek, film wciąż zostaje oryginalny.
„El Royale” to rasowy thriller, jakiego dawno nie było. Do końca trzymający w napięciu, wciągający, a do tego przypominający o wyjątkowości lat 60. Absolutnym atutem „Źle się dzieje w El Royale” jest też ścieżka dźwiękowa. Fani soulu, rockandrolla i rozkwitu hipisowskich czasów będą zachwyceni. Ten film po prostu trzeba zobaczyć.