Co działo się z nią potem? Jak aktorka wspomina pracę na planie?
We wrześniu tego roku Iwona Bielska skończyła 60 lat. Dzisiaj aktorka znana jest głownie z ról w licznych serialach – „Krew z krwi”, „Aida” czy „Przepis na życie”. Jednak w latach 80. była kojarzona przede wszystkim dzięki udziałowi w jednym z nielicznych udanych polskich horrorów.
Starsi widzowie na pewno ją pamiętają. Widoku upiornej, rozkładającej się zjawy z filmu Marka Piestraka, nie da się przecież tak łatwo zapomnieć.
„Wilczyca” stała się wielkim hitem, gromadząc w kinach ponad 2 mln widzów, a wcielająca się w nią Iwona Bielska zyskała zasłużony rozgłos. Duża w tym zasługa jej talentu, ale również niespotykanej urody.
Seksowna zjawa
Na srebrnym ekranie Iwona Bielska zadebiutowała już w 1978 roku w filmie „Próba ognia i wody” w reżyserii Włodzimierza Olszewskiego. Miała wtedy 26 lat, rok wcześniej ukończyła krakowską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną.
Przełom lat 70. i 80. był dla świeżo upieczonej aktorki niezwykle pracowity. Bielska dzieliła czas między teatr a plan filmowy.
Wystąpiła w kilku produkcjach (m.in. „Ćma” Tomasza Zygadło czy „W obronie własnej” Zbigniewa Kamińskiego), jednak przełom przyszedł dopiero w 1983 roku, kiedy przyjęła propozycję zagrania w horrorze „Wilczyca”.
''Wilczycę'' zobaczyło 2 mln Polaków
„Wilczyca” to dreszczowiec romantyczny wyreżyserowany przez Marka Piestraka, rozgrywający się tuż po powstaniu styczniowym.
To także jeden z nielicznych przedstawicieli polskiego kina grozy, które niestety od zawsze jest traktowane po macoszemu przez rodzimych filmowców. Jest to o tyle dziwne, dlatego że horror cieszy się sporym uznaniem wśród naszej publiczności.
Potwierdza to olbrzymia popularność „Wilczycy”, którą w samej Polsce obejrzało 2 mln widzów. Na rozgłosie wokół filmu zyskała również sama Bielska, stając się z dnia na dzień niezwykle popularna.
Nadal straszy?
„Wilczycę”* nazywa się niekiedy „polskim Hammerem”. Określenie pochodzi od brytyjskiej wytwórni filmowej Hammer Film Productions specjalizującej się *w gotyckich filmach grozy.
Reżyser Marek Piestrak, znany przede wszystkim jako twórca kultowej „Klątwy Doliny Węży” i „Testu Pilota Pirxa”, zdecydował się wykorzystać* postać kobiety-upiora, której jednak bliżej do zombie* z tanich włoskich produkcji gore niż, jak sugeruje tytuł, wilkołaka.
Za charakteryzację Iwony Bielskiej odpowiedzialne były Alicja Kozłowska i Maria Kolasa. Efekt, mimo upływu lat, w dalszym ciągu jest intrygujący, podobnie jak sam film - odkrywany na nowo przez kolejne pokolenia, niezrażone drwiącymi recenzjami krytyki.
Stan wojenny i śmierć w rodzinie
W filmie Piestraka Iwona Bielska wcieliła się w dwie role - rozpustną Marynę Wosińską oraz Hrabinę Julię. Aktorka musiała również nosić na sobie przerażającą charakteryzację, ponieważ twórcy nie zdecydowali się na obsadzenie dublerki. Jak po latach Bielska wspomina pracę na planie?
- Jak myślę o *„Wilczycy”, to mam tysiące emocjonalnych wspomnień. Ten film kręciliśmy w 1981 roku, w zimie w Żerkowie – w takim pałacyku, do którego przyjeżdżał Mickiewicz. Wkrótce wybuchł stan wojenny, a 12 grudnia w naszej rodzinie wydarzyła się tragedia, bo umarła nasza babunia. Pamiętam jak w pełnej charakteryzacji zawieźli mnie do mieszkania babuni. Do dziś te dwa wydarzenia najbardziej kojarzą mi się z tym filmem – osobista tragedia i stan wojenny– tak *Bielska opowiedziała o swoich wspomnieniach w rozmowie z Faktem.
Dlaczego nie jest zadowolona z filmu?
Mimo niezbyt pochlebnych recenzji w prasie „Wilczyca” cieszyła się sporą popularnością z dwóch prostych powodów. Po pierwsze kino PRL-u było bardzo ubogie w filmy gatunkowe, więc każdy obraz nie będący produkcją nurtu moralnego niepokoju mógł liczyć na spore zainteresowanie.
Po drugie w filmie pojawiło się kilka scen erotycznych, a jak wiadomo nie ma lepszego połączenia niż seks i kino grozy. Jednak przez roznegliżowane ujęcia „Wilczyca” niezbyt dobrze zapisała się w pamięci artystki.
-Nie jestem z tego filmu zadowolona, przeżywałam ogromny stres związany z tym, że występowałam w scenach rozbieranych. Bardzo pomagał mi *Olo Łukaszewicz, ale i tak, jak dziś oglądam te sceny, to widzę, że można było zagrać to lepiej. Dużo bardziej zadowolona jestem z mojego kolejnego filmu „Ćma”* – przyznała się Bielska w rozmowie z Faktem.
Piękne ciało na srebrnym globie
Mimo że „Wilczyca” rozsławiła aktorkę, ta wolała poświęcić się pracy w teatrze, a na duży ekran powróciła dopiero cztery lata później w legendarnym „Na srebrnym globie” Andrzeja Żuławskiego, którego kręcenie zostało kilka lat wcześniej brutalnie przerwane przez władze PRL-u.
W „Na srebrnym globie” Bielska również pojawiła się w kilku sugestywnych scenach rozbieranych, pokazując swoje wyrzeźbione ciało.
W 2011 roku artystka wzięła udział w zdjęciach do serialu „Aida” Xawerego Żuławskiego. Jak sama mówi, przyjęła tę rolę również z uwagi na nazwisko reżysera.
Od kina wolała teatr
Po latach nieobecności na dużym ekranie wróciła w 1995 roku świetną rolą w „Pułkowniku Kwiatkowskim” Kazimierza Kutza i znowu zniknęła grając sporadycznie raz na kilka lat.
Całą swoją energię poświęcała występowaniu na deskach teatru, zbierając bardzo pochlebne recenzje krytyków.
- Kocham teatr i jest on moją największą pasją. Mam też szczęście grać u najlepszych reżyserów. Wspaniałym przeżyciem jest też kontakt z publicznością- mówi Bielska, uznawana przez niektórych za najlepszą Lady Makbet w historii polskiej sceny.
W 2004 roku aktorka powróciła z hukiem na duży ekran w "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego. Za tę rolę została wyróżniona nagrodą Orła.
Jest dość wybredna
Obecnie aktorkę można zobaczyć przede wszystkim na małym ekranie. Bielskasama przyznaje, że dość długo zastanawia się przed przyjęciem roli i jest w tej kwestii dość wybredna. Dlaczego?
- Szczerze mówiąc, jest to dla mnie zawsze rozterka, bo ja nie bardzo toleruję płaskie role. Tymczasem w wielu polskich serialach powtarza się bez końca te same, nic nie znaczące zdania. Zgodziłam się zagrać w *„Przepisie na życie”, bo wydawało mi się, że jest to świetna okazja, aby pokazać inny, daleki od stereotypów obraz polskiego emeryta – takich zwariowanych, starszych ludzi, którzy nie tylko siedzą przed telewizorem, ale są aktywni i optymistyczni*- wyjaśniła swoje obiekcje artystka.
Na dużym ekranie mogliśmy podziwiać Iwonę Bielską jakiś czas temu w nagradzanym „Chrzcie” Marcina Wrony, a już niedługo zobaczymy ją w „Wałęsie” Andrzeja Wajdy. (gk/mf/mn)