Ja już to gdzieś widziałam...
Zanim ten film trafił do kin, na YouTube pojawiły się migawki z jego planu z pijanymi Cameron Diaz i Ashtonem Kutcherem. Aktorzy nadużyli procentów, żeby wiarygodnie wypaść w scenie, w której ich bohaterowie, Joy i Jack – też pijani – biorą ślub.
Alkohol jest dla intrygi „Co się zdarzyło w Las Vegas“ elementem kluczowym. Na trzeźwo Joy (Cameron) i Jack (Kutcher) ślubu by nie wzięli. Okropnie z nich bowiem niedobrana para. Poznają się w Las Vegas, gdzie omyłkowo dostają wspólny pokój w hotelu. A że oboje przyjechali do tego miasta uciech w poszukiwaniu zapomnienia od codziennych kłopotów, fundują sobie szaloną noc z hazardem i gorzałą. Kiedy wytrzeźwieją, chcą natychmiast wziąć rozwód.
Problem w tym, że Jack za pieniądze Joy wygrał trzy miliony dolarów. Sytuację komplikuje dodatkowo decyzja sądu – żeby dostać rozwód Joy i Jack muszą być małżeństwem jeszcze przez pół roku. Oczywiście taki splot wydarzeń może prowadzić tylko w jednym kierunku – Joy i Jack odkryją, że ślub nie był jednak głupim pomysłem…
Oglądaniu „Co się zdarzyło w Las Vegas“ towarzyszy natrętne wrażenie, że to już wszystko gdzieś wcześniej było. Scenariusz jest zlepkiem ogranych pomysłów. Trochę z „Wpadki“, trochę z „Dwóch milionów dolarów napiwku“, trochę z „Miesiąca miodowego w Las Vegas“.
Przede wszystkim film jednak próbuje nawiązać do złotych tradycji tzw. screwball comedy, gatunku który triumfował w latach 30. i 40. ubiegłego wieku, rozsławiony komediami George’a Cukora i Franka Capry. Ten rodzaj komedii był specjalnością Hollywood, a wyróżniał się połączeniem formuły farsy i slapsticku, wątku sercowych perypetii i walki płci. Jego znakiem rozpoznawczym były pełne ciętych ripost dialogi.
„Co się zdarzyło w Las Vegas“ to jednak tylko smętna namiastka takiego kina. Dialogi drętwe, zabawnych sytuacji jak na lekarstwo. I jak słusznie narzekał pewien amerykański krytyk, wbrew tytułowi większość akcji rozgrywa się nie w Las Vegas, ale w Nowym Jorku. Broni się tylko duet Diaz – Kutcher. Nawet na trzeźwo.