"Jak pokochałam gangstera". Mistrzowska obsada w przydługim filmie
Niespodziewany sukces komercyjny i artystyczny "Jak zostałem gangsterem" przyspieszył powstanie sequela. "Jak pokochałam gangstera" przez pierwszą połowę ogląda się świetnie, ale potem zaczyna nużyć. Cóż, nawet najbarwniejsi gangsterzy wiodą czasem dość powtarzalne życie.
Powtarzalność – to słowo klucz, które charakteryzuje niestety kontynuację jednego z największych zaskoczeń ostatnich lat w polskim kinie. Po "Jak zostałem gangsterem" niewielu spodziewało się czegokolwiek dobrego, tym większe było zdziwienie, że film naprawdę się udał, a co może nawet ważniejsze – przyniósł dużo dobrej rozrywki.
W powietrzu wyczuwało się powiew gangsterskiej dezynwoltury Guya Ritchiego, a chociaż na polskie kino narzekać od lat nie można, było to coś świeżego. A jak jest z najnowszym filmem Macieja Kawulskiego? Zacznijmy od zalet. Jakie to jest ogromne szczęście, że Kawulski trafił na Tomasza Włosoka, jaka radość. Aktor już co najmniej kilka razy określany był mianem "nadziei polskiego kina" albo "amanta" (uwaga na cudne "Piosenki o miłości"), znalazłoby się też pewnie kilka innych przydomków.
Mistrzowska rola. Opowiada o kulisach pracy przy filmie "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa"
Tomasz Włosok ma charyzmę i charakter, rozwijane dzięki ciężkiej pracy i talentowi. To on ciągnie ten film metodycznie i systematycznie ku górze, ale na szczęście nie jest w tym trudnym zadaniu sam. Wspaniale, że fantastyczne polskie aktorki i aktorzy różnych pokoleń przyjęli w "Jak pokochałam gangstera" choćby epizod, bo te właśnie drobne sceny sprawiają, że nie spuszczamy z ekranu oka, by kogoś nie pominąć.
Świetny jest Andrzej Grabowski w swojej prawdziwej kibicowskiej miłości, fantastyczny Sebastian Fabijański jako gangster z uczuciami i dość pokręconą wrażliwością, Adam Woronowicz grający taksówkarza z dziada pradziada, albo czarujący zwykle z ekranu Dawid Ogrodnik w roli przybocznego Nikosia. Te role pisane małą czy dużą literą wynoszą film na inny poziom. Niestety, poza nimi i kilkoma zabawnymi żartami sytuacyjnymi, film Kawulskiego nie ma już tak wiele do zaoferowania.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Chwyty operatorskie i montażowe, przyspieszające znacznie akcję i nadające jej rytm, są bardzo na miejscu w filmie trwającym 90 minut, natomiast przy projekcie trwającym 3 godziny w pewnym momencie zaczynają nużyć i irytować. Historię pomorskiego gangstera Nikosia Kawulski stara się opowiadać z perspektywy kobiet, co sygnalizuje pojawieniem się wszechwiedzącej narratorki w osobie Krystyny Jandy, po czym za chwilę poszczególne sytuacje i wątki opowiadają już kumple Nikosia, zwracając się prosto do widza.
Jednym z najważniejszych zarzutów wobec produkcji jest jednak powtarzalność, o której wspomniałam na wstępie i która przekłada się na długość filmu. Twórcy decydują się bowiem wpleść w opowieść maksymalnie wiele postaci. Niestety nie wszystkie służą rozwojowi akcji ani nie stanowią komediowego rozprężenia, pełniąc rolę wyłącznie dekoracyjną. Liczba postaci przekłada się z kolei na liczbę scen i wątków, a to znacznie wydłuża całość.
Przykładowo, filmowy Nikoś żeni się na ekranie kilka razy, ma też kilkoro dzieci, a reżyser zamiast co nieco dopowiedzieć z offu albo zdać się na inteligencję widza, pokazuje niemal identyczną historię kilka razy. Podobnie jeśli chodzi o rozpracowywanie coraz nowocześniejszych stacyjek w kradzionych autach. To też wątek, który pojawia się kilka razy, a można było go uciąć na zaledwie jednym takim przypadku.
Wydaje się więc, że Maciej Kawulski celując w 3-godzinną epopeję, chciał opowiedzieć trochę za dużo i trochę zbyt dosłownie. Widać na ekranie, że miał prawdziwą frajdę z każdego ujęcia, podobnie zresztą jak cała gwiazdorska obsada, ale jednym z głównych zadań reżysera jest też podjęcie decyzji o rozstaniu nawet z ulubionymi scenami, które ostatecznie wydają się zbędne dla całości. W "Jak pokochałam gangstera" zabrakło tego właśnie rozstania z mniej więcej godziną materiału. Obsada, konwencja i zapał są za to cudowne.