"Piosenki o miłości": aż żal, że nie w głównym konkursie. To aktorski popis
Twórcy nie mogli wybrać lepiej. Fantastyczna Święs i hipnotyzujący Włosok budują ten film. Ale "Piosenki o miłości" to także koncert Andrzeja Grabowskiego. I aż szkoda, że produkcja nie walczy o nagrodę główną w Gdyni.
"Jest synem bogatego tatusia, jemu wszystko wolno i wszystko uchodzi mu na sucho" – takie przekonanie ma się dobrze w polskim społeczeństwie. W świecie artystycznym nie brakuje przykładów, gdy dzieci ruszyły w ślady znanych rodziców, pozornie mając ułatwioną drogę. Ale zawsze prędzej czy później ktoś dobitnie im o tym przypomina, oczekując dowodów na posiadanie prawdziwego talentu.
Dlatego Robert (Tomasz Włosok) usilnie zabiega, aby odciąć się od wpływu ojca, popularnego aktora Andrzeja Jaroszyńskiego (Andrzej Grabowski). Nie przeszkadza mu to jednak żyć na jego koszt, cały czas czekając na właściwy moment na debiut w branży muzycznej.
Młody żyje ambicjami. Nie chce być jak ojciec, który pomimo pokaźnego dorobku artystycznego wybił się na komercyjnych produkcjach niskich lotów. Można się zastanawiać, czy Andrzej Grabowski w "Piosenkach o miłości" nie gra Andrzeja Grabowskiego, gdy rozliczając się ze swoją karierą mówił, że z pewnych ról jest dumny, o pewnych nic nieznaczących już dawno zapomniał, a niektóre powinny odejść w zapomnienie. Albo gdy koledzy z teatru przez lata szydzili z niego, bo grał w reklamach i serialach, a teraz robią to samo.
Jednak postać Andrzeja Jaroszyńskiego nigdy nie wychodzi z roli, nawet podczas spotkań z najbliższymi, gdzie to on musi grać pierwsze skrzypce. Nic dziwnego, że jego syn nie chce powielać scenariusza tej toksycznej męskości. Tyle że długo nie zdaje sobie sprawy, że nie zna innego wzorca.
Wydaje się, że wszystko się zmienia, gdy na drodze Roberta staje Alicja (Justyna Święs), która zauroczy go swoją naturalnością, szczerością i wokalnym talentem. Ich relacja z młodzieńczego, uroczego flirtu przeradza się w muzyczną współpracę, choć dla każdego z nich oznacza ona co innego. Autentyczna kreatywność z dodatkiem uczucia staje w nierównym pojedynku z interesownością, cynizmem i powierzchownością.
Na drugim planie mamy siostrę Roberta (Patrycja Volny) i jego znajomych, którzy żyją według sprawdzonego schematu. Nie boją się czerpać korzyści z urodzenia we wpływowych rodzinach, będąc w głębi duszy przekonanymi, że kiedyś udowodnią swoją wartość. Bardzo chcieliby wtedy przyznać, że sukces zawdzięczają samym sobie i ich ciężkiej pracy, ale cały czas towarzyszy im świadomość grania w życie z dodatkowymi bonusami.
Wers "Ciągle chcesz brać, nic nie chcesz dać" śpiewany przez damską część duetu The Dumplings w istocie najlepiej oddaje to, o czym opowiadają "Piosenki o miłości". Pełnometrażowy debiut reżyserski Tomasza Habowskiego to historia o zachłanności, która pożera młodych - z jednej strony posiadających wybujałe ego, z drugiej zagubionych i niepewnych swojego "ja".
Za sprawą czarno-białych zdjęć mikrobudżetowa produkcja zyskuje na charakterze i unikalnym klimacie. Uwagę najbardziej przyciągają kreacje aktorskie - świetny debiut Justyny Święs, artystki znanej dotąd ze sceny muzycznej, i hipnotyzująca rola Tomasza Włosoka. Ich duet tworzy ten film i zdaje się, że twórcy nie mogli wybrać lepiej. Last but not least - Andrzej Grabowski, który już nikomu nie musi udowadniać, że jest dobrym aktorem.
Można tylko żałować, że "Piosenki o miłości" nie mają szans powalczyć o najważniejsze nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Regulamin wydarzenia jest nieubłagany - filmy o mikrobudżecie w wysokości 700 tys. zł mają oddzielną konkursową sekcję. Jest to o tyle niesprawiedliwe, że swoją wartością artystyczną produkcja Habowskiego dorównuje innym filmom z Konkursu Głównego.