Jerzy Trela: Aktor znowu walczy z nowotworem
01.04.2016 | aktual.: 22.03.2017 16:10
Szczegóły nie są znane, wiadomo jednak, że przeszło dwadzieścia lat temu aktorowi udało się pokonać raka. Kiedy dziś nie ma przy nim kobiety, u której boku spędził pięćdziesiąt lat, do walki z chorobą mobilizuje go praca.
Jak donosi „Na żywo”, Jerzy Trela nadal przeżywa bardzo trudne chwile. U wybitnego aktora, który w grudniu zeszłego roku pochował ukochaną żonę Georgetę, zdiagnozowano nowotwór.
Szczegóły nie są znane, wiadomo jednak, że przeszło dwadzieścia lat temu aktorowi udało się pokonać raka. Kiedy dziś nie ma przy nim kobiety, u której boku spędził pięćdziesiąt lat, do walki z chorobą mobilizuje go praca.
- To właśnie perspektywa pracy mobilizuje go do walki z nowotworem. Przecież mimo choroby jest aktywny i cały czas występuje. Niestety, nie może już liczyć na wsparcie swojej żony - czytamy w "Na żywo".
74-letni Jerzy Trela, który w marcu odebrał niezwykle prestiżowy tytuł Człowieka Teatru 2016 roku, nadal występuje na scenie i filmach. Ostatnio mogliśmy go zobaczyć w „Ziarnie prawdy” Borysa Lankosza.
''Nie było jedzenia''
Być człowiekiem teatru - to było moje marzenie od pierwszych kroków, jakie postawiłem na scenie - powiedział Jerzy Trela, laureat tegorocznej nagrody teatralnej im. Zygmunta Huebnera. Jednak droga, jaką musiał przebyć, aby odebrać jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień, była wyboista i kręta.
Początkowo jego rodzinie wiodło się całkiem nieźle, mama prowadziła wyszynk, ojciec Józef pracował jako kolejarz.
Nawet kiedy tuż pod koniec wojny matka Jerzego trafiła do obozu, już po kilku tygodniach udało się przekupić niemieckiego żołnierza, by ją wypuścił.
Z najmłodszych lat Trela zapamiętał kochających rodziców, którzy próbowali sobie radzić w tych najtrudniejszych chwilach, ale też nieustanny głód.
Wkrótce jednak wydarzyła się tragedia, która zaważyła na życiu i przyszłych wyborach dorastającego chłopca.
Wypadek na torach
Od zawsze wiedział, że jego ojciec ma trudną i niebezpieczną pracę.
- Jeździł lokomotywą, którą Niemcy puszczali przed pociągami przewożącymi broń* – opowiadał w „Wyborczej”. *- Jakby trafił na ładunek wybuchowy, toby wyleciał w powietrze.
Któregoś dnia wydarzył się wypadek kolejowy. Józef Trela zmarł na miejscu.
Śmierć głowy rodziny nie tylko pogrążyła jego bliskich w żalu. Szybko okazało się, że bez pensji ojca nie mają środków do życia.
''Wszyscy się ze mnie śmiali''
Renta po ojcu była niewielka i rodzina straciła wyszynk. Zostali bez niczego. 13-letniego Jerzego wysłano do wujka mieszkającego we Wrocławiu, by choć trochę odciążyć finansowo jego matkę.
Chłopiec nie był zadowolony z takiego przebiegu spraw. Czuł się obco w nowym miejscu, nie mógł się odnaleźć, a rówieśnicy skutecznie uprzykrzali mu życie.
Wkrótce młody Trela, który od zawsze lubił rysować, odkrył, że ma wielki talent artystyczny i zdecydował się zdawać do liceum plastycznego w Krakowie. Dostał się bez trudu.
''Była we mnie trauma''
Tylko matka nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Chciała, by syn został kolejarzem. Tymczasem on, po śmierci ojca, przyrzekł sobie, że nigdy nie będzie się szkolił w tym kierunku.
Chodziło, naturalnie, o scenę. Trela, ze swoim doskonałym zmysłem estetycznym i plastycznymi zdolnościami, zatrudnił się w teatrze lalkowym, gdzie zajmował się scenografią. Szybko jednak odkrył, że równie mocno pociąga go aktorstwo.
Szczęście na egzaminie
Gdy dostał pracę w krakowskim Teatrze Groteska, uznał, że powinien zdobyć też stosowne do tego zawodu wykształcenie.
Złożył papiery do szkoły teatralnej i w wyznaczonym terminie stawił się na egzamin. Zdał, po trosze, dzięki szczęściu.
- Na egzaminy przygotowałem cztery teksty, wymaganych było osiem, bo nie byłem do końca zdecydowany, chciałem też zdawać na ASP. Staję przed komisją, mówię pierwszy tekst, drugi, trzeci, kończę czwarty, ''Sokrates tańczący'' Tuwima, nic więcej nie mam. I słyszę tubalny głos: ''A dajcie wy mu już święty spokój!'' - wspominał w „Wyborczej”. - Nazajutrz okazało się, że jestem drugi na liście.
''Jerzemu jest bardzo trudno''
Później choć wielokrotnie zapraszał mamę na swoje przedstawienia, nie doczekał się słów uznania.
- Miała mi za złe, że nie zostałem kolejarzem. Aż do śmierci w 1992 roku. A kiedy umarła, znaleźliśmy w jej rzeczach kasetkę z powycinanymi z gazet recenzjami z moich spektakli i moje zdjęcia, całe archiwum. Kryła to za życia, za różne rzeczy mnie chwaliła, za aktorstwo nie. Jak widziała mnie w telewizji, marudziła: ''Eee...''.
Doceniała go za to żona Georgeta – swoje imię zawdzięczająca francuskim przodkom – którą poznał jeszcze w czasach szkolnych. Dla dobra rodziny zrezygnowała z pracy, aby opiekować się domem i dziećmi. Przez lata znosiła anonimowe telefony od wielbicielek aktorskiego talentu męża.
- Jerzemu jest bardzo trudno. Żona była dla niego całym światem. Przez wiele lat stała u jego boku, gotowa zawsze do poświęceń - mówi informator „Na żywo”. Na szczęście w trudnych chwilach aktor może liczyć na wsparcie dzieci oraz przyjaciół. (sm/gol)