"Joker" podpadł Amerykanom. To tłumaczy, dlaczego ludzie wychodzili z kina
- To jak policzek w twarz – mówi Sandy Phillips, której córka została zastrzelona 7 lat temu. Dziewczyna była jedną z 12 ofiar masowej strzelaniny, która rozegrała się podczas seansu "Mroczny Rycerz Powstaje". Dziś Sandy głośno mówi o tym, co myśli o premierze "Jokera" i nie jest w tym osamotniona.
Nie ma drugiego filmu z ostatnich miesięcy, który by wywoływał tak skrajne reakcje. Jedni wychwalają pod niebiosa reżysera i głównego aktora, Joaquina Phoenixa, za ich niesamowity talent (och, jak bardzo się zgadzamy!). Inni mówią wprost: ten film to potwarz dla członków rodzin osób pomordowanych 7 lat temu w kinie Aurora podczas seansu kolejnej produkcji o Batmanie. Zamachowiec miał pofarbowane na pomarańczowo włosy. Prokurator okręgowy Kolorado, George Braucher, wyjaśniał wiele razy, że zabójca nigdy nie nazwał się Jokerem. Plotka krążyła, bo pasowała do obrazu tego, co się stało.
Ale to nie jest jedyny powód, dla którego widzowie na Zachodzie masowo wychodzą z kina w trakcie seansu nowego filmu Todda Phillipsa. Dawno nie widzieliśmy takich podziałów wywołanych przez jeden film.
Zobacz: "Joker" zwiastun
"Widzę twarz mordercy"
"Joker" roznosi konkurencję. Spokojnie można już mówić, że to będzie najważniejszy film ostatnich kilku lat, a już na pewno 2019 r. Już bije wszelkie rekordy oglądalności i pewnie znajdzie się w TOP 3 najlepszych filmów w historii (średnia ocena użytkowników IMDB to aż 9,1).
Tymczasem dziennikarze na Zachodzie nie zostawiają na filmie suchej nitki. Na portalu metacritic.com widnieje bardzo marna ocena – zaledwie 58 na 100 możliwych. Mnożą się artykuły o widzach, którzy za granicą wychodzili z kina. Reakcje są skrajne, o czym już też pisaliśmy. W recenzjach można przeczytać mniej więcej te same zarzuty: Arthur (główny bohater) jest przerysowany. Odstawił leki i zaczął zabijać?
Czytamy też, że to spłycenie tematu chorób psychicznych. Piszą, że film "nie wnosi nic nowego". Najważniejsze: że usprawiedliwia się mordercę i robi z niego bohatera.
"Joker" ma być też policzkiem zadanym w twarz wszystkim tym, którzy stracili bliskich podczas strzelaniny w kinie Aurora w 2012 r.
Przypomnijmy, zamaskowany napastnik wtargnął na sens filmu "Mroczny Rycerz Powstaje". Zaczął strzelać do widzów. Zanim został zatrzymany przez policję, zabił 12 osób i ranił 38. Policja zidentyfikowała sprawcę - to 24-letni mężczyzna, niejaki James Holmes. Miał przy sobie kilka sztuk broni, w tym strzelbę, pistolet i nóż, nosił kamizelkę kuloodporną.
- Nie muszę nawet oglądać filmu. Wystarczy, że widzę zapowiedź "Jokera" i widzę twarz mordercy – mówi Sandy Phillips, której 24-letnia córka była wśród zamordowanych.
Sandy razem z mężem prowadzi grupę, która apeluje o ograniczenie dostępu do broni. Razem z rodzinami innych ofiar wystosowała błagalny list do studia Warner Bros, by nie promowali "Jokera" i wsparli finansowo rodziny, które straciły bliskich w strzelaninach.
- Jestem przerażona na myśl, że gdzieś tam jest jedna osoba – a kto wie, może nie tylko jedna – która jest na skraju, która chce być zamachowcem, która może zostać zachęcona do tego tym filmem. To mnie naprawdę przeraża – mówi Amerykanka.
Policja przed salami kinowymi
Warner Bros opublikowało oświadczenie, w którym z mocą podkreśla, że film pokazuje fikcyjnych bohaterów i w żaden sposób nie jest pochwałą przestępstw z użyciem broni. Kto film widział, z pewnością się z tym zgodzi.
Ale kontrowersje nie ustały. Wydaje się, że atmosfera tylko się zaogniła w ostatnich dniach. W poniedziałek, 7 października, pojawiła się informacja o tym, że widzowie sami ewakuowali się z kina w Long Beach na początku seansu "Jokera". Policja potwierdziła, że panikę wywołał podejrzany mężczyzna z plecakiem. Lokalne media podają, że część ludzi obecnych na sali przeraziła się, że może być to… zamachowiec.
Policja zatrzymała mężczyznę. Nie znaleziono przy nim broni, ale został zatrzymany ze względu na naruszenie innego, nałożonego na niego wcześniej nakazu.
Takich historii może być jeszcze więcej. FBI potwierdziło, że pojawiły się w mediach społecznościowych "wskazówki", że może dojść do strzelanin na pokazach. CNN podaje, że w kinach w Nowym Jorku, Chicago i Los Angeles mają pojawić się dodatkowe patrole, by pilnować porządku.
"Joker" uderza tam, gdzie boli najmocniej
Czy to obsesja, czy uzasadnione obawy? Dawno tak głośno nie wytykało się, że film może zachęcać zamachowców do ataków. Tyle że "Joker" wcale nie jest tak brutalny, jak to przedstawiane jest w mediach.
Nie będziemy psuć wam seansu, rozprawiając o szczegółach. Ale warto zauważyć, że jest wiele bardziej brutalnych filmów. I o nich nigdy nie mówiło się tak źle. Bo czy słyszeliście o tym, by ktoś oburzał się na twórców np. "Johna Wicka"?
I tu trochę liczb. W pierwszej części "Johna Wicka" główny bohater z bronią w ręku zabija dokładnie 73 osoby (6 morduje nożem, 12 w jakiś inny sposób). W drugiej części: 110 zastrzelonych ludzi (2 pociętych, 7 zabitych w inny sposób). W trzeciej, ostatniej części mieliśmy apogeum przemocy: 124 osoby zabite przy użyciu broni palnej, 32 z użyciem noża i 11 w inny sposób (tj. np. zagryzione przez psy). Dane zebrali dziennikarze Cinema Blend.
Co różni więc takiego "Johna Wicka" od "Jokera", w którym krew praktycznie się nie leje? (sorry, trochę spoiler).
"Joker" uderza tam, gdzie boli najbardziej. Pokazuje, że system opieki ma za nic chore psychicznie osoby. Nikt nie może pomóc Arthurowi, o czym wprost mówi jego terapeutka. Nie ma kasy na jego leczenie, nie ma lekarzy, którzy mu pomogą, a w ośrodku nikt go nie zamknie, bo przecież może pracować.
Właśnie takich osób boją się dziś najbardziej Amerykanie. Żyją w kraju, w którym – według raportów – raz dziennie dochodzi do masowej strzelaniny.
Zdaje się, że reżyser daje Amerykanom lustro, w którym mogą zobaczyć dziejącą się tu i teraz rzeczywistość. A oglądanie takiego obrazka bardzo boli. Jest o tym, co się dzieje, gdy system zawodzi potrzebujących. O tym, co się dzieje, gdy bogate dzieciaki z Wall Street wyżywają się na biednym gościu z metra. Jest o studium obłędu.
Amerykanie nie ocenią dobrze "Jokera", bo za bardzo wytyka im prosto w twarz, jaką rzeczywistość sprowadzili sobie na głowy. My oglądamy "Jokera" z dystansu. Widzimy przede wszystkim świetną grę aktorską, wirtuozerskie kadry i ruchy kamery. Amerykanie widzą brutalną historię. A może też finał tego, co się stanie, gdy podziały w społeczeństwie dalej będą się pogłębiać?
Murray Franklin, grany przez Roberta De Niro telewizyjny gwiazdor, ma takie powiedzonko: "Taki jest los". To zobaczymy niedługo, jaki ten los spotka "Jokera" i Joaquina Phoenixa. Czy to przerażone masowymi mordami Hollywood zobaczy w filmie coś więcej niż dokument o Ameryce i nagrodzi twórców Oscarem?