Już go nam brakuje. Był kiedyś najlepiej zarabiającym aktorem
W kwietniu tego roku Jim Carrey ogłosił zakończenie kariery. Był rozczarowany scenariuszami, jakie otrzymywał od hollywoodzkich producentów, a w życiu prywatnym zaczął stronić od ludzi. Gdy przyszły święta, okazało się, że o Carrey'u nie można zapomnieć. "Grinch: świąt nie będzie" znów stał się hitem.
Można w telewizyjnej ramówce lub w ofercie platform streamingowych umieszczać drogie nowości, jednak i tak najpopularniejszymi tytułami świątecznego okresu staną się dobrze znane, wielokrotnie obejrzane starocie. W Polsce od kilkunastu przynajmniej lat świątecznym hitem pozostaje "Kevin sam w domu", który bardziej kojarzy się z Polsatem, bardziej niż kultowe produkcje telewizyjnej stacji.
W krajach anglosaskich odpowiednikiem komedii z Macauley'em Culkinem jest obraz "Grinch: świąt nie będzie". W należącej do Disneya platformie steamingowej Hulu bożonarodzeniowa produkcja z Jimem Carrey'em w grudniu ani na jeden dzień nie opuściła pozycji lidera, a w plebiscytach na najlepszy film świąteczny "Grinch" ponownie zajmuje jeśli nie pierwsze, to na pewno jedno z czołowych miejsc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gwiazdy, które przyznały się do depresji
Przypomnijmy, że "Grinch: świąt nie będzie" stał się największym kinowym przebojem 2000 roku w Stanach Zjednoczonych. Zarobił wówczas 251,6 mln dolarów. Pokonał m.in. drugą część "Mission: Impossible" oraz "Gladiatora". Na rynku zewnętrznym duży sukces odniósł niemal wyłącznie w krajach anglosaskich, w których książki dla dzieci autorstwa Theodora Seussa Geisela (Dr. Seussa) od lat 50. ubiegłego wieku cieszyły się ogromną popularnością.
W momencie premiery "Grincha" Jim Carrey był u szczytu swojej słowy. Cztery lata wcześniej popularny komik stał się pierwszym hollywoodzkim aktorem, którego gaża za występ w jednym filmie sięgnęła 20 mln dolarów (wynagrodzenie bez zapisywanych w umowach procentów od zysków lub wpływów). Za "Grincha" Carrey również otrzymał "do ręki" 20 mln dolarów, tyle, że w kontrakcie zapisany miał także spory udział w zyskach, a te były bardzo duże i wciąż się powiększają. Aktor na bożonarodzeniowej produkcji mógł zarobić ponad 100 mln dolarów.
W tym roku fanów Jima Carrey'a spotkała jednak smutna wiadomość. Hollywoodzki gwiazdor postanowił zakończyć karierę. Podczas wywiadu dla Access Hollywood powiedział: - Cóż, odchodzę na emeryturę. Mówię poważnie. Mam dość. Jeśli anioły przyniosą jakiś scenariusz napisany złotym atramentem i powiedzą mi, że warto, aby ludzie to zobaczyli, mogę to zrobić. Ale teraz mówię: odchodzę.
I na razie słowa dotrzymuje. Scenariusz napisany złotym atramentem nie pojawił się. Wpływ na decyzję o zakończeniu kariery miał zapewne fakt, że w ostatnich latach Carrey był bardzo rozczarowany filmowymi propozycjami, jakie otrzymywał. Zdaniem przyjaciół, cierpiał na depresję, izolował się od odtoczenia. Przed kamerą występował bardzo rzadko, co wcale nie oznacza, że wybierał jedynie ciekawe role. Wręcz przeciwnie.
Na ogół pojawiał się w słabiutkich filmach. Czasami popularnych, jak na przykład "Sonic. Szybki jak błyskawica", ale występowanie w filmach dla młodych widzów na pewno nie było szczytem marzeń dla ambitnego aktora. Choć w familijnej produkcji "Grinch: świąt nie będzie" stworzył jedną za swoich najlepszych ról.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Wednesday", czyli najpopularniejszym serialu Netfliksa ostatnich tygodni, najlepszych (i najgorszych) filmach świątecznych oraz przeżywamy finał 2. sezonu "Białego Lotosu". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.