Klaun, niedoszły ksiądz i dyżurny gestapowiec. Emil Karewicz skończył 95 lat
Dla jednych jest Władysławem Jagiełłą, który dumnie stawiał czoła Krzyżakom w ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza, dla innych na zawsze pozostanie już Hermannem Brunnerem, wrogiem Hansa Klossa w popularnym serialu "Stawka większa niż życie".
Zwłaszcza ta druga rola przylgnęła do niego na dobre i sprawiła, że gdy filmowcy szukali kogoś do roli gestapowca, na górze ich listy widniało nazwisko "Karewicz". Być może to przeżycia z młodości i wojenne doświadczenia sprawiły, że aktor tak wiarygodnie odgrywał role Niemców?
Narodziny Emila
Początek jego historii jest niezwykle romantyczny. W 1919 roku oficer armii sowieckiej nazwiskiem Karewicz poznał piękną Polkę. Zakochał się, oświadczył i wkrótce poślubił swoją wybrankę. Uciekając przed sowietami, schronili się w Wilnie, gdzie postanowili założyć rodzinę.
Ale sytuacja nie rysowała się w kolorowych barwach. Karewicz, jako były oficer carskiej armii, spotykał się z ogromną niechęcią mieszkańców. Długo nie mógł znaleźć pracy i młodzi małżonkowie ledwo wiązali koniec z końcem. Dopiero z czasem udało mu się znaleźć zatrudnienie – najpierw w straży pożarnej, a później jako felczer. 13 marca 1923 roku na świat przyszedł ich syn Emil.
Pierwsza rola
Choć jego rodzinie nie powodziło się najlepiej, Emil Karewicz dzieciństwo wspominał z sentymentem, a Wilno nazywał najpiękniejszym miastem na świecie.
Jak mówił, aktorstwo towarzyszyło mu od zawsze. Nawet gdy nie był jeszcze tego w pełni świadomy.
- Moi rodzice prawie w ogóle się nie śmiali. A między nimi krążył mały klaun, czyli ja, próbujący ratować sytuację. I gdyby spojrzeć na to z perspektywy mojej kariery, to była to pierwsza nieprofesjonalna rola, jaką grałem - pisał w książce "Moje trzy po trzy".
Niestety, małżeństwo jego rodziców rozpadło się, gdy Emil miał siedem lat.
Mszalne wino
Matka, kobieta niezwykle pobożna, która po rozstaniu z mężem spędzała czas głównie na modlitwach, marzyła, że jej syn zostanie w przyszłości księdzem. On jednak przyznawał, że nigdy nie czuł powołania.
Wprawdzie został ministrantem, ale nie najlepiej wywiązywał się ze swoich obowiązków. Któregoś dnia wraz z kolegą napił się wina z beczki z kościelnej piwnicy
- Wróciliśmy z kolegą do zakrystii omalże ze śpiewem na ustach - śmiał się.
Ksiądz im wybaczył, ale dla Karewicza stało się jasne, że nigdy nie przywdzieje sutanny. Tym bardziej, że dnie najchętniej spędzał w małych tanich kinach.
Miejsce w życiu
Gdy wybuchła wojna, Karewicz, harcerz, działał jako goniec. Wiele razy groziło mu niebezpieczeństwo, ale przyznawał, że los mu sprzyjał.
Później również było mu ciężko, nie miał pracy i często nie dojadał. Nie wiedział, co powinien zrobić, którą ścieżką podążyć. Wreszcie któregoś dnia usłyszał, że w teatrze jest nieodpłatne stanowisko stażysty.
Szybko trafił na scenę, a najchętniej występował w repertuarze komediowym. Jak po latach wyznał, cieszył się, że w tak trudnych czasach mógł rozbawić widzów i sprawić, aby chociaż na chwilę przestali myśleć o trudnej sytuacji.
Przekonujący aktor
Gdy do miasta wkroczyli Niemcy, Karewicz zaczął pracę w fabryce zabawek, potem zaś znalazł zatrudnienie w firmie transportowej. Praca była nieprzyjemna i niebezpieczna, a aktor całe dnie spędzał w trujących oparach.
Gdy po jakimś czasie zaczął się źle czuć i wiedział, że potrzebuje odpoczynku, udał, że ma atak ślepej kiszki. Zrobił to tak umiejętnie, że zawieziono go do szpitala i przeprowadzono operację.
- Nazajutrz zapytałem lekarza, żartując, co znalazł w moim brzuchu – opowiadał. - Był Polakiem, więc prawdopodobnie to mi uratowało skórę. Lekarz spojrzał na mnie ze zrozumieniem i powiedział tylko: To był najwyższy czas.
Powojenna rzeczywistość
Karewicz wrócił do pracy w firmie dla pewnej kobiety imieniem Ewa. Niestety ich szczęście nie trwało długo, gdyż przyszłego aktora pojmano w łapance. Karewicz był przekonany, że wywiozą go na Sybir, tymczasem trafił do 2. Armii WP. Wojenne doświadczenie przydało mu się później w zawodzie, z którym związał się na dobre od początku lat 50.
Przed kamerą debiutował w "Warszawskiej premierze" (1950), później zagrał m.in. w "Kanale" Wajdy, "Cieniu" Kawalerowicza czy "Eroice" Munka. Największą sławę przyniosła mu "Stawka większa niż życie" i "Krzyżacy".
Za swoją działalność artystyczną był wielokrotnie nagradzany i odznaczany. Odebrał Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Po raz ostatni pojawił się na małym ekranie w 2015 r. w "Barwach szczęścia", mimo że od kilku lat zmagał się z postępującą chorobą.
Postępująca choroba
W 2009 r. trafił do szpitala z niewydolnością mięśnia sercowego. Jakiś czas później zdiagnozowano u niego zespół Meniere'a, o czym Karewicz powiedział głośno dopiero pod koniec 2016 r.
- Niestety, mam zawroty głowy i to jest nieodwracalne, bo cierpię ten zespół od jakichś pięciu lat. To się nie rozwija, ale jest bardzo uciążliwe. To się utrzymuje na pewnym poziomie, przez co nie mogę chodzić - opowiadał "Super Expressowi". - To schorzenie jest bardzo kłopotliwe i niebezpieczne. Można się przewrócić, uderzyć - dodawał ówczesny 93-latek, który zamieszkał u córki.