Kobieto! Puchu (super) marny!
Tytułowa panna - Jenny Johnson podważyła dobre imię rodu superbohaterów. Spod kostiumu G - Girl wylazła zwykła Baba!
08.11.2007 14:15
Superbohaterowie narodzili się w komiksie, ale szeroką sławę zawdzięczają kinu. Batmana, Spider – Mana, czy Supermana znają chyba wszyscy. Mimo, że postać G – Girl czerpie z każdego superbohatera po trochu, to jednak ostatniemu z wymienionych (najpopularniejszemu herosowi z całej śmietanki) zawdzięcza swój byt. Superman to ikona. Komiksowy bohater pojawił się na dużym ekranie już w 1948 roku, rozkochując w sobie miliony widzów.
Kobietom na jego widok drżały łydki, a faceci zgrzytali zębami z zazdrości i podziwu. Superman miał boskie ciało, nadnaturalne zdolności i umiał latać niczym postać ze snów. Już wkrótce pojawili się jego następcy (wyżej wymienieni – Batman i Spider – Man, czy chociażby postacie X - Menów). Jedynym celem herosów było zwalczanie wszelkiego zła. W ciągu kilkudziesięciu lat superbohater przeszedł wiele transformacji. Zmieniał twarze, uatrakcyjniał kostiumy, przybierał kształty kobiece (np. „Supergirl”, 1984r.) i żywił się farsą.
Z pewnością zasłużył sobie na godziwą emeryturę. Jednak współcześni pracodawcy – do których należy Reitman – wyciskają ze swoich robotników ostatnie soki, byle jak najwięcej zarobić. Takie mamy czasy. W powietrzu aż parno od wszelakich powtórek, sequeli, prequeli i innych queli. Superbohater, niczym Syzyf pchający swój kamień, kolejny raz pojawił się na górze filmowej produkcji, tym razem w masce zabójczej Umy Thurman („Kill Bill”, „Pulp Fiction”).
G – Girl jako superbohaterka posiada kostiumy opatrzone firmowym znaczkiem „G” (nawiązanie do pamiętnego stroju Supermana). Szybuje nad miastem, strzela… laserowym wzrokiem, prowadzi podwójne życie i posiada nadludzką moc. Jednak to nie pomocny i gotowy do poświęceń „dobry (super) duszek”, ale chorobliwie zakochana, neurotyczna i egoistyczna superjędza.
Nieśmiały architekt – Mat Saunders (Luke Wilson) poznaje w metrze atrakcyjną brunetkę w okularach. Kobieta okazuje się być sławną G – Girl. Jak na superbohaterkę ma jednak niskie poczucie własnej wartości. Jest zaborcza i kapryśna niczym zakompleksiona nastolata. A i z chwalebnej działalności dla dobra świata wcale nie wywiązuje się jak należy. Matt postanawia zerwać. Woli związać się ze zwyczajną, ale dobrą i miłą koleżanką z pracy (Anna Faris). Odtąd jego życie zamieni się w koszmar, a G – Girl nie omieszka wykorzystać swoich mocy do wymierzenia słodkiej zemsty.
Chociaż historia G - Girl jest wyświechtana i schematyczna jak polskie kino, bardziej jednak boli to, że nie wywołuje wyraźnych emocji u widza. Jest całkiem poprawna, dobrze skrojona i nawet miło się ją ogląda, ale nic poza tym. Nie rzucimy pilotem w telewizor, ale i nie zakibicujemy bohaterom jak to zwykli czynić fani piłki nożnej. Zabrakło prawdziwej, gorącej dramaturgii. Postacie raczej odstawiają emocjonalną szopkę, zamiast (przekonująco dla widza) angażować się w uczucia. Za mało prądu między nimi przepływa. A przecież komedia romantyczna ma swoje prawa.
Uma Thurman, choć gra całkiem przyzwoicie, od pewnego czasu żyje z piętnem „Kill Billa”. Nie potrafi utrzymać formy, jaką rozpalił w niej niegdyś Tarantino. A brązowe włosy i skąpy makijaż tylko pogarszają sprawę.
Nie popadajmy jednak w przesadę. „Moja super eksdziewczyna” to nie jakiś gniot, ale film przeciętny, dobry na słotne, nudne wieczory. Zawsze je tam trochę osłodzi.