* Adaptacja klasycznej powieści Rudyarda Kiplinga to triumf współczesnej technologii, która umiejętnie użyta przez twórców tchnęła prawdziwe życie i emocje w zwierzęta oraz świat przedstawiony. To właśnie dla takich doświadczeń powstała kinematografia.*
Historia małego chłopca Mowgliego, który jako niemowlę został znaleziony w dżungli przez panterę Begheerę, a następnie wychowany przez stado wilków, znana jest chyba każdemu. Filmowa wersja „Księgi dżungli” nie jest na szczęście żadnym modnym rebootem, naciąganym sequelem czy unowocześnieniem całej opowieści. I chwała filmowcom za to. Poza drobnymi szczegółami, zarówno fabularnie jak i tonalnie, film Jona Favreau (który wcześniej reżyserował m.in. dwie pierwsze części „Iron Mana” oraz „Kowbojów i obcych”) to w miarę wierna adaptacja i książki, i pamiętnej animacji Disneya z 1967 roku. Sceptykom, którzy być może zapytają, po co w sumie po raz kolejny sięgać po tę historię, śpieszę z wyjaśnieniami. Sam jeszcze przed seansem podchodziłem do tej produkcji z rezerwą, ale dosłownie po kilku minutach od rozpoczęcia filmu wiedziałem już, czemu postanowiono sięgnąć po „Księgę dżungli” raz jeszcze. Otóż mamy tu do czynienia z zapierającym dech w
piersiach widowiskiem, które oszałamia światem wykreowanym na naszych oczach.
Oprócz postaci Mowgliego każde źdźbło trawy i kropelka wody, każde zwierzę, drzewo i liść wyszły spod ręki artystów od grafiki komputerowej. I od razu zaznaczam, że nie jest to kolejny przypadek, kiedy komputery generują nam pusty, plastikowy i sztuczny świat (tak jak to miało miejsce np. w trylogii prequeli „Gwiezdnych wojen”). Dżungla, którą przyjdzie nam oglądać, naprawdę żyje! Jakość CGI (ang. computer-generated imagery, czyli obrazy generowane komputerowo) wykreowanych m.in. przez Weta Digital (firmę znaną chociażby z efektów do takich filmów jak trylogia „Władca Pierścieni”, „Ewolucja planety małp” czy nowa wersja „Godzilli”) jest naprawdę trudna do odróżnienia gołym okiem od świata realnego. Widać to choćby poprzez interakcję młodego aktora (debiutujący Neel Sethi) ze zwierzętami oraz otoczeniem. Absolutnie ani przez chwilę nie widać, że sceneria, w której się znajduje, nie jest prawdziwa. Widzimy wspaniałą, bujną roślinność, imponującej wielkości drzewa, wodospady. A najbardziej niesamowite z tego
wszystkiego są oczywiście dzikie stworzenia. I tylko fakt, że rozmawiają między sobą, przypomina nam, że są wirtualnym tworem. Ich mimikę wzorowano na zachowaniu aktorów użyczających im głosów w wersji oryginalnej (m.in. Bill Murray jako Baloo, Ben Kingsley jako Bagheera czy Idris Elba jako Shere Khan). Wygląda to obłędnie. Ale nie ma się co dziwić, w końcu stoi za tym firma, która wykreowała takie postaci jak małpa Ceasar czy Gollum. Tym razem jednak przeszli samych siebie. To, co udało im się stworzyć, w „Księdze dżungli”, to jednym słowem czysta perfekcja. W materii fotorealizmu chyba nie da się wykreować nic lepszego, no może poza pełnym i realistycznym odtworzeniem człowieka, co w sumie wydaje się kwestią wcale nie tak odległej przyszłości.
Kino coraz rzadziej przenosi nas w inny świat, w którym zapominamy totalnie o rzeczywistości. Ostatnio chyba tylko „Avatarowi” udało się wykreować miejsce (a konkretnie planetę Pandorę), do którego chcielibyśmy wracać, a najlepiej w ogóle go nie opuszczać. Teraz ta sztuka udała się także Jonowi Favreau. Co niezwykle istotne, jego „Księga dżungli” to nie tylko pusty popis fotorealistycznej grafiki. Favreau opowiada historię na równi poprzez CGI podniesione do rangi sztuki, jak i bohaterów (tego jednego prawdziwego i całą resztę). Oglądamy opowieść, która nie tylko zachwyca nas tym, jak wspaniale wygląda, ale też angażuje emocjonalnie, wzrusza, bawi czy trzyma w napięciu. Od teraz przykład Jona Favreau i jego filmu będzie jednym z naczelnych dowodów na to, że CGI to nie tylko ważne narzędzie służące opowiadaniu historii, ale sztuka sama w sobie, której nie należy lekceważyć i ostrożnie używać jako synonimu typowej hollywoodzkiej papki.
Właściwie jedynym powodem, dla którego nie jestem w stanie polecić tego filmu dosłownie każdemu, jest fakt, iż miejscami jest on dość intensywny, mroczny i zbyt straszny dla dzieci poniżej szóstego roku życia. Pomijając ten niuans to wspaniała, zabawna, mądra i piękna opowieść o akceptacji, przyjaźni, rodzinie, przynależności, odpowiedzialności oraz szczerej miłości. To po prostu trzeba zobaczyć.