Kunszt ściemniania
* Druga połowa 2013 roku upłynęła w amerykańskich kinach pod znakiem szwindla. Kit na małą skalę wciskali „Millerowie”, na globalną Ben Affleck w „Ślepym trafie”, kręcili bohaterowie „Adwokata” i „Paranoi”, historię demaskacji wielkiej nadużyć ilustrowała „Piąta władza”, wreszcie na koniec wszystkim zagrał na nosie „Wilk z Wall Street”. W modę na filmowe szachrajstwo wpisuje się też „American Hustle”.*
Odwołujący się, podobnie jak „Operacja: Argo”(2012) do kategorii nostalgii „American Hustle” może być tegorocznym oscarowym czarnym koniem. Akademia lubi melancholijne wycieczki do przeszłości (zawsze idealizowanej), a doborowa obsada filmu Davida O. Russella, wystrojona w wymyślne koafiury, liche tupeciki, pokaźne dekolty i rozchełstane koszule zdaje się aż krzyczeć przepychem: "Nagrodźcie nas!" Vintage'owa oprawa wizualna uwodzi, choć finansowe przekręty bohaterów w porównaniu z machlojkami wchodzącego w tym samym miesiącu na ekrany, wspomnianego "Wilka z Wall Street", są niczym zabawy dzieci w piaskownicy w zestawieniu z łobuzerstwem chacharów, którzy demolują place zabaw.
Ale trudno mierzyć poziom filmu skalą matactwa, którego dopuszczają się bohaterowie (nawiasem mówiąc, przy fenomenalnym „Wilku…” zresztą każdy z wymienionych wyżej tytułów wypada blado). Russell nie ukrywa, że fabuła ma dla niego drugorzędną rolę – jest li tylko pretekstem dla prawdziwego festiwalu aktorstwa, który przez niemal dwie i pół godziny odbywa się na oczach widza. Wysztafirowane gwiazdy dają tutaj popisowe, celowo przeszarżowane występy – wszak każda z postaci podszywa się w filmowej diegezie w jakąś inną rolę poza tą, którą odgrywa w życiu codziennym.
W tej wyrafinowanej zabawie najbardziej bryluje Amy Adams; bezbłędnie zmieniająca akcenty, z urodą dziewczyny z sąsiedztwa pozornie niepasującą do profilu seksownej raszpli Adams udowadnia, że nie ma roli, której by nie udźwignęła. Jako zacięcie walcząca o lepszy status Sydney jest też w swojej kreacji najbardziej autentyczna – głębokie dekolty i wytworne fryzury są tylko maską, pod którą skrywa się bohaterka, która rozpaczliwie usiłuje nie wylądować z powrotem na bruku.
Nie upaść, a awansować w drabinie społecznej próbują zresztą wszyscy protagoniści, każdy na swój sposób. Motorem działania jest pieniądz. Kapitał, o który toczy się gra, stanowi oś fabuły. Każdy próbuje coś ugrać, być pierwszy na mecie, zostawić w tyle konkurencję. Pod tym względem filmowe mise-en-scene – wyraźnie aspirujące do najważniejszych trofeum w świecie kina – jest zadziwiająco koherentne z tematyką „American Hustle”. Mierzący przechodniów ostrym spojrzeniem z plakatów aktorzy komunikują jasno: albo zwyciężymy (w wyścigu oscarowym, w słupkach box-office’u, w ilości zachwytów krytyków – w każdej jednej konkurencji), albo poniesiemy sromotną porażkę. Czy się udało? Ja to kupuję, Akademia wyda osąd z początkiem marca. A wy już teraz możecie głosować nogami.