Recenzje"Kurier": Pasikowski już nie wbija kija w mrowisko i nie rozliczna Powstania

"Kurier": Pasikowski już nie wbija kija w mrowisko i nie rozliczna Powstania

Bez gnającej na łeb akcji, bez latających pocisków, bez siarczystych przekleństw powstało dzieło opozycyjne do "Psów” czy "Krolla”. Władysław Pasikowski z wiekiem pokornieje.

"Kurier": Pasikowski już nie wbija kija w mrowisko i nie rozliczna Powstania
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Artur Zaborski

"Kurier” to najbardziej stonowany obraz w jego filmografii. Bez wyraźnego komentarza społeczno-politycznego - opozycyjne do "Pokłosia” i "Pitbulla”. To nowy rozdział w karierze twórcy, który - miejmy nadzieję - szybko się domknie.

W jednej z początkowych scen Jan Nowak-Jeziorański odsuwa od stolika krzesło, by mogła na nim usiąść dama, zaczepiana przez butnych żołnierzy. Bohater kłania się przed nią nisko, a rozwydrzonych panów dyscyplinuje. Mając w pamięci twórczość reżysera z lat 90. i cykliczne oskarżenia o mizoginizm pod jej adresem, aż trudno w to uwierzyć. Już w "Jacku Strongu” (2014) i "Pitbullu. Ostatnim psie” (2018) dostawaliśmy sygnały, że twórca zmienił nastawienie do kobiet, ale ten pokaz manier i dobrego wychowania przechodzi wszystko, co dotąd oglądaliśmy. Oczywiście, nie ma mowy o pokłosiu #metoo. To jedynie efekt skierowania kamery na gentlemana z urodzenia, którego szarmanckość i grzeczność sprawiają umiłowanemu w grubo ciosanych mężczyznach twórcy trochę kłopotu.

Obraz
© Materiały prasowe

Bohaterowie Pasikowskiego, choć nie można im odmówić szlachetności, lojalności ani zasad, zawsze byli brudni, umoczeni, tkwili w beznadziejnej sytuacji - albo życiowej, albo systemowej. Choć kontestowali to, co dookoła, trwali przy idei do samego końca - swojego lub jej, bardziej skazani na nią, niż do niej przekonani. Po prostu - trzeba było żyć według jakiejś zasady, nawet jeśli nie do końca się w nią wierzyło. Nowak-Jeziorański znacząco różni się jednak od Franza Maurera czy Marcina Krolla. Choć dookoła wojna, to wciąż jeszcze niewinny chłopiec, który dopiero musi się zbrudzić, idealista przekonany do misji i gotowy oddać za nią życie, ale jakby nie do końca zdający sobie sprawę, co to oznacza. Problem w tym, że jakoś nie chce się zbrudzić, a - choć mamy do czynienia z kinem drogi - do zmiany wartości też nie dochodzi.

Kiedy otrzymuje rozkaz dotarcia z Londynu do Warszawy, by przekazać dowództwu materiały, od których zależy wybuch Powstania Warszawskiego, jest gotowy na wszystko, mimo własnych ograniczeń. A do mężczyzny ze stali mu daleko. Nie ma ciężkiej ręki tylko delikatną, i to na tyle, że łamie ją, gdy skacze ze spadochronem, w wyszukanym słownictwie brakuje mu mięsistych przecinków, a jazdy na rowerze nie opanował, jakby chłopakowi z dobrego domu nie wypadało.

Obraz
© Materiały prasowe

Pasikowski uwypukla te cechy, przez co bohater staje się bardziej człowieczy, zwyczajny, bliższy każdemu z nas przed ekranem. Z jednej strony - dobrze, bo zgodnie z trendem światowym. Wszak twórcy kina o superherosach, z Jamesem Bondem na czele, starają się zbliżać do rzeczywistości coraz bardziej i pokazać, że mężczyźni też płaczą. Dlaczego bohaterowie narodowi mieliby być inni? Z drugiej jednak strony, reżyser najlepiej czuje się w konwencji gatunku, a cena, którą płaci za strącenie postaci w poczet zwykłych śmiertelników, jest utrata werwy, drygu, napięcia i wagi. Humor, wzmocniony w scenach gdy "Kurier” musi wykiwać Niemców, osłabia je, ale nie przenosi filmu w nową stronę. Nie ma co liczyć na ironię i dystans z ducha Andrzeja Munka, którego bardziej interesował chichot historii niż wielkość ludzkich czynów. Pasikowski się z historii nie śmieje.

Zobacz zwiastun:

Przeciwnie - podchodzi do sprawy jak najbardziej serio, ale - co w jego przypadku zaskakuje - nie po to, by opowiedzieć się jednoznacznie po stronie powstania ani przeciwko niemu. Podobno na planie mówił ekipie wprost, że w jego odczuciu zryw był konieczny, by po wojnie domagać się od Rosjan zwrotu polskich ziem. W innym przypadku mielibyśmy usłyszeć, że oddaliśmy je bez walki, więc na nie nie zasługujemy. Film nie zajmuje jednak stanowiska. Niby dopuszcza do głosu obie opcje, ale nie po to, by otworzyć ognistą debatę nad przeszłością ani ją egzorcyzmować. Nie usypuje też Nowakowi-Jeziorańskiemu pomnika.

Obraz
© Materiały prasowe

Paradoksalnie mogło się to efektowi przysłużyć. W czasach kiedy wszystko jest polityczne, schowanie własnego zdania do kieszeni wygląda na gest odwagi, a nie tchórzostwa. W Polsce naprawdę przydałoby nam się opowiadanie o ważkich momentach historii w konwencji czysto rozrywkowej. Niby takie próby podejmujemy, choćby utrzymane w konwencji gry komputerowej "Miasto 44” Jana Komasy, to jednak bez powodzenia. Radykalizm Pasikowskiego, jego zapatrzenie w hollywoodzką narrację, rzemieślnicza sprawność i własny styl w "Jacku Strongu”, filmie inspirowanym historią pułkownika Kuklińskiego, przełożyły się na to, że w kinie siedzieliśmy jak na szpilkach. Opowieść była ufilmowiona na tyle, że drżeliśmy jednocześnie o los bohaterów i Polski, choć dobrze ich dalsze koleje znaliśmy.

W "Kurierze” ciężar jest niby ten sam, ale napięcie nieporównywalnie mniejsze. W tym sensacyjnym kinie drogi za mało jest zwrotów akcji, dramatycznych momentów i ratunków w ostatniej chwili, by ekscytację budziła dosłowna podróż. Z kolei przemyśleń bohatera, wpływów na niego napotkanych osób brakuje, by wrażenie robiła jego podróż wewnętrzna. Ostatecznie „Kurier” sprowadza się do imponujących zdjęć Magdaleny Górki i scenografii Wojciecha Żogały, dzięki którym współczesna Warszawa przekonująco udaje wojenny Londyn, bazę w Brindisi i małopolskie lasy. Cóż, sami wiecie, z jakim filmem mamy do czynienia, skoro trzeba chwalić zdjęcia i scenografię…

Nasza ocena: 5/10

Obraz
© Materiały prasowe
Źródło artykułu:WP Film
kurierwładysław pasikowskirecenzja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)