“La La Land”: film jak tort bezowy z mango [RECENZJA]

Brawurowe połączenie starego z nowym. “La La Land” to głęboki pokłon dla mistrzów wymarłego musicalu, ale jest w nim tyle naśladownictwa, ile oryginalnych pomysłów. Damien Chazelle nakręcił film odważny jak amerykański sen, ckliwy jak stare melodramaty, z romantyczną piosenką o "mieście gwiazd". Dziś, gdy wiemy już, że film zdobył aż 14 nominacji do Oscara (wcześniej taka sztuka udała się jednie "Titanicowi" i "Wszystko o Ewie") nikt nie ma wątpliwości, że podczas lutowej gali wręczenie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej produkcja rozbije bank.

“La La Land”: film jak tort bezowy z mango [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

20.01.2017 | aktual.: 24.01.2017 17:36

Łatwo wzruszyć ramionami i powiedzieć: “w tym filmie nie ma niczego nowego”. Jasne, musical jest gatunkiem starym jak kino dźwiękowe. Śpiewających aktorów widzieliśmy już wiele razy. Ale dawno nikt nie odważył się ożywić niemal wymarły gatunek z taką energią jak Damien Chazelle. 32-letni reżyser ulepił swoje wymarzone dzieło z cytatów, ale to nie bibelot! W tej beczce miodu jest łyżka dziegciu, a dynamiczny montaż i kręcąca piruety kamera sprawiają, że wychodzimy z kina tanecznym krokiem.

Ryan Gosling i Emma Stone są duetem sprawdzonym. Tutaj w głównych rolach są synonimem “chemii na ekranie”. Od pierwszej sceny wiemy, że są stworzenia dla siebie i powinni mieć dwójkę dzieci w domku na przedmieściach. Kochają się tak samo przekonująco, jak kłócą. Nie trzeba wiele, żeby swoją obecnością sprawiali nam przyjemnoć. Nikt nie ryzykował obsadzając ich razem, ale trzeba oddać Chazelle’owi, że poprowadził ich mistrzowsko.

O czym jest ten film? O marzeniach i o kosztach, jakie płacimy za ich realizację. Bo czasem marzenie o wielkiej, romantycznej miłości zderza się z marzeniem o wielkie karierze. W “La La Land” szaleńczo zakochani Sebastian i Mia chcą robić w życiu to, co kochają. Oboje są artystami, on pianistą jazzowym, ona początkującą aktorką. Dobrze im się układa, gdy są na początku drogi zawodowej. Schody zaczynają się, gdy ich kariery nabierają rozpędu. To trąci banałem - pytanie, które zadajemy sobie podczas seansu - czy bohaterowie wybiorą miłość, czy karierę, czy życie ich rozdzieli? Na szczęście odpowiedź nie jest naiwna.

Mniejsza zresztą o fabułę. Najważniejsza w “La La Land” jest energia, która bije z połączenia śpiewu i tańca w śmiałych scenach, które na papierze musiały wyglądać bardzo ryzykownie. Do historii kina przejdzie otwarają film sekwewncja na autostradzie. Ludzie stoją w gigantycznym korku, ale zamiast trąbić i wydzierać się na siebie, wychodzą z samochodów i... tańczą. Można pomarzyć o takim rozładowywaniu napięć na krajowej ósemce.

"La La Land" jest jak tort bezowy z mango, po którym zamawia się sernik z malinami oblany gorącą gorzką czekoladą i nie kieliszek, ale butelkę szampana. Po wszystkim trochę mdli nas z przesłodzenia, ale nawet wtedy nie potrafimy odepchnąć perwersyjnej myśli, że chcemy więcej.

Ocena 8/10
Łukasz Knap

Obraz
© Materiały prasowe
Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)