"Mała syrenka" wciąż ugania się za chłopakiem. Twórcy zmienili nie to, co trzeba
Zabranie Arielce czerwonych włosów to niejedyny błąd twórców "Małej syrenki". Zastanówcie się dobrze, zanim zabierzecie dzieci do kina.
Kiedy Disney wraca do swoich klasycznych historii, by opowiedzieć je jeszcze raz, zawsze wywołuje to spore poruszenie. Jedni domagają się, by historia była jak najbardziej podobna do tej starej, inni chcą, by w nowych opowieściach uwzględniano zmiany społeczne, jakie dokonały się na przestrzeni dekad.
Mania robienia wszystkiego w technologii live-action, w której prawdziwi aktorzy wcielają się w bajkowe postacie, a animacje mają być jak najbardziej zbliżone do rzeczywistości, nie zawsze się sprawdza. Tak było w przypadku "Króla lwa", który wypchany efektami CGI wyglądał co najmniej dziwnie i nawet w połowie nie był tak angażujący, jak pierwotna wersja. Ale już "Czarownica" z Angeliną Jolie w roli głównej, okazała się świetną, zupełnie nową wersją historii o Śpiącej Królewnie, ustawiającą na nowo relacje między bohaterami i ich motywacje.
Na taką nową, bardziej wyemancypowaną bohaterkę liczyli fani "Małej syrenki". Ale kontrowersje pojawiły się już na etapie produkcji filmu. Najpierw okazało się, że Arielka nie będzie już biała, bo w główną rolę wcieli się Halle Bailey. Później dowiedzieliśmy się, że, o zgrozo, syrenka nie będzie miała czerwonych włosów. A przecież te czerwone włosy to coś, co dzieci pokochały. Teraz włosy Ariel owszem, są rude, ale raczej wpadają w orzechowe odcienie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nową "Małą syrenkę" ogląda się raczej dobrze. Piosenki w odświeżonych aranżacjach brzmią super, podwodne animacje wyglądają pięknie, choć czasem dość mrocznie, a Bailey w roli Ariel jest przeurocza. Jej energia, urok i zaangażowanie przykuwają i po prostu chce się na nią patrzeć. Niestety z plusów to by było na tyle.
O ile w wielu przypadkach klasyczne opowieści Disneya nie potrzebują reanimacji, o tyle historie księżniczek z poprzedniego wieku po prostu już nie przystają do naszych czasów. Wydawać by się mogło, że w XXI wieku nie trzeba już nikomu tłumaczyć, że kobiety mają inne zainteresowania niż mężczyźni, mają ambicje, które można spełnić na wiele różnych sposobów i niekoniecznie potrzeba do tego związku, w dodatku wiemy też, że nasza siła często tkwi w relacjach z innymi kobietami – z przyjaciółkami, siostrami, matkami, babciami czy mentorkami. Dlatego, mimo całego uroku produkcji, ciężko jest przełknąć nową "Małą syrenkę".
Okazji do przeformowania tej opowieści w historię o ambitnej dziewczynie, która podąża za marzeniami, było wiele. Można też było pokazać siłę siostrzanych relacji. Po co Arielce tyle sióstr, skoro ich rola sprowadza się do przytakiwania ojcu i machania jej ogonem na pożegnanie?
Jeśli bliżej się mu przyjrzeć, Tryton jest przemocowym rodzicem, który często wpada w furię, każe śledzić swoją nastoletnią córkę, jest zaściankowym ksenofobem (nienawidzi gatunku ludzkiego), a do tego niszczy ulubione rzeczy swojej córki, tylko dlatego, że jemu się nie podobają. Trudno się dziwić, że Arielka marzy o życiu w innym świecie.
Szybko jednak jej marzenia materializują się w jednej postaci – księcia Eryka, w którym z miejsca się zakochuje. I od tej pory będzie się za nim uganiać, bo przecież co innego mogłaby robić młoda dziewczyna. Dalej wszyscy wiemy, co się wydarzy. Demoniczna ciotka Ursula zaoferuje syrence układ, który potem podstępem będzie sabotować. Arielka przehandlowuje swój piękny głos za ludzkie nogi i ląduje w zamku Edwarda, gdzie będzie starała się go w sobie rozkochać. Cały czas podążają za nią wierni przyjaciele – krab Sebastian i mewa Blaga, którzy w bardzo niezręczny sposób próbują namówić księcia, by pocałował Arielkę. I tak wszystko zmierza w stronę happy endu.
Tylko czy to na pewno happy end? Wiadomo, że miłość jest w życiu ważna, ale z "Małej syrenki" przekaz płynie mniej więcej taki: jeśli jesteś gotowa (lub gotowy) poświęcić wszystko, łącznie ze swoją rodziną, przyjaciółmi, bliskim ci światem, nawet wyglądem, zasługujesz na miłość. Czy na pewno tego chcemy uczyć swoje dzieci?
"Mała syrenka" to film barwny i wciągający. Szkoda tylko, że twórcy nie odważyli się dostosować tej historii do współczesnych odbiorców. I że zabrali Arielce czerwone włosy. Tego dzieci mogą im nie wybaczyć.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat kontrowersje wokół "Małej syrenki", rozprawiamy o strajku scenarzystów i filmach dokumentalnych oraz zdradzamy, jakich letnich premier kinowych nie możemy się doczekać. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.