Ten artykuł będzie dziwny. Jak konglomerat różnych nieprzystających do siebie, a jednak złączonych, elementów. Będzie to bardziej bluźniercze kazanie, niż filmowy esej.
„Sala samobójców” Jana Komasy, to polski wariant filmowy odnoszący się do globalnych możliwości i lęków nowej ery komunikacji. Mniej więcej w tym samym czasie powstały „Social network”, pokazuje nam jak zarobić na skomunikowaniu użytkowników sieci, którzy bywają odważniejsi, jeżeli nie działają w realu. „Avatar” snuje natomiast wizję intensywniejszej, ciekawszej i pełniejszej para-rzeczywistości, funkcjonującej na styku dwóch światów. Wiele lat temu zrobiony „Matrix”, a przed nimi kultowy „Blade Runner”, również penetrowały alternatywną przestrzeń nowego życia. Scenariusz tego ostatniego filmu jest oparty na prozie mistycznego wizjonera Philipa K. Dicka. Pisarz analizując zmieniające się relacje międzyludzkie w dobie elektronicznej inwazji przewidział, że duchowość człowieka zyska wirtualny ekwiwalent i „przeniesie się” w wirtualną przestrzeń.
Wspomniane wyżej filmu mniej lub bardziej nawiązują właśnie do tematu zawłaszczenia emocjonalności człowieka przez nowe media. Znajomy ksiądz zapytał mnie ostatnio o funkcje sztuki w nowoczesnym świecie. Możliwość jej uprawiania w duchowej pustyni. Pytanie na tyle mnie zafrapowało, bo przypomniało mi o absolutnej podstawie tego, skąd w ogóle bierze się potrzeba robienia sztuki. Coś o czym coraz bardziej zapominamy.
Im więcej oglądam nowych filmów, im więcej podróżuje po całym świecie, im bardziej obserwuję zmiany w naszym rozwijającym – jak ktoś powiedział – kapitalizmie bezkapitałowym, tym bardziej przekonuje się, że spirytualne przeżycie przestaje być wartością. Otaczamy się kolorowymi, plastikowymi protezami, które udają substytut szczęścia. Czy nasze dążenia muszą zawsze przybierać materialny charakter?
Świat przenosi swoją przestrzeń duchową do wnętrza komputera. To tam zdaje kreować się nowe oblicze naszej duszy, nasz duchowy awatar. Tylko, czy kiedy uzbrajamy się bardziej w narzędzia wirtualnego życia, nie pozbawiamy się czegoś autentycznego, tkwiącego w nas organicznie? Rozwój, dążenie człowieka do ulepszania siebie i świata, powinno też mieć ścieżkę i do jego wnętrza. Mam nadzieję, że temu służy sztuka, chce sprawić, by człowiek odnalazł w sobie piękno.
W zasadzie funkcja sztuki jest bliska religii, czyli jest to odwieczne poszukiwanie sensu i usiłowanie bycia lepszym, dojrzalszym człowiekiem. Tyle, że to poszukiwanie nie jest bezpośrednio wobec Boga, czy też jego namiestników, lecz w towarzystwie drugiego poszukującego człowieka. To, co w trakcie aktu kreacji wydarza się między jego uczestnikami, jest uruchamianiem wspólnej przestrzeni innego (lepszego?) obcowania. Jest czymś, co nam pozwala lepiej zrozumieć funkcjonowanie człowieka w świecie. Wyzwolona przestrzeń duchowa. Bohaterowie wymienionych wyżej filmów starają się odnaleźć w innym, pozornie lepszym świecie. Szukają czegoś, co jest realnie między ludźmi w tradycyjnym wymiarze. Choć sens może bardziej wyraża się w nieustannym poszukiwaniu, niż samym sensie, kiedy uprawiają sztukę. Czy istnieje wspólny, jeden dla wszystkich sens? To brzmi jak niemożliwy do zrealizowania ideał. Niemożliwy, ale ten ku któremu sztuka i duchowość wszelkiego rodzaju będzie dążyć. Potykać się w tym dążeniu, zmagać,
zawracać, krążyć wokół niego, ale na pewno dążyć. Zdarzają się w naszej pracy objawienia. Są to krótkie moment kiedy kurtyna niewiedzy uchyla skrawek tajemnicy. Ma to zdecydowany charakter religijnego doświadczenia. Teatr staje się na chwilę świątynią, kino miejscem głębszych przeżyć, sala koncertowa przestrzenią metafizycznego doświadczenia. Ale nie chodzi o to, że mają zastępować kościół. Mogą być jego uzupełnieniem, czy też rozwinięciem myśli o celowości naszego istnienia. Sztuka przypomina nam o tym, że egzystencja ma głębszy sens.
Na pewno „Sala samobójców”, „Avatar”, „Balde Runner” są takim poszukiwaniem ideału, lepszego świata, piękna. Nowa chłodna technologia próbuje się uczłowieczyć. Chcemy kreować lepszy świat w wirtualnej przestrzeni. Uczymy się jej i próbujemy zrozumieć. Tylko czy ona zrozumie nas?
Marcin Wrona