"Mother!": Darren Aronofsky koszmarnie się zgubił. Nie tędy droga [RECENZJA]
Genialne "Requiem dla snu” czy wybitny "Zapaśnik” to filmy, którym wystarczy dać 5 minut, by wciągnęły bez reszty. Nic dziwnego, że nazwisko Aronofsky przyciąga jak magnes, a jego filmy są jednymi z najbardziej wyczekiwanych. Nie inaczej jest w tym roku, gdy na premierę czeka "Mother!”. I tutaj dochodzi do bardzo nieprzyjemnej niespodzianki. Obraz, którym powraca 48-letni Amerykanin mieliśmy okazję zobaczyć na trwającym właśnie festiwalu w Toronto i niestety nie mamy dobrych wieści.
Darren Aronofsky błądzi. Gubi się koszmarnie. Nie pomaga ani Javier Bardem w obsadzie, ani zdecydowane odejście od estetyki mega widowiska, z czym mieliśmy do czynienia przy okazji "Noego” z 2014 r. Nie pomaga też flirt z gatunkiem kina grozy i zagadki. W "Mother!” nic się nie klei, estetyzacja poszczególnych kadrów zastępuje sens, skupienie na miłości pary głównych bohaterów – narrację. Porównania do Polańskiego, a takie też się pojawiały, są mocno przesadzone. Podobnie, jak wciskanie filmu na siłę do szuflady z napisem "horror”.
Zobacz zwiastun filmu "Mother!" - klip odtworzono już ponad 7 mln razy:
Na odludziu w olbrzymim domu mieszka Ona (kiepsko obsadzona Jennifer Lawrence)
. Jest bez pamięci zakochana w Nim (Javier Bardem) - natchnionym poecie przeżywającym twórczy kryzys. Sama odnawia wspólne gniazdko, gotuje, sprząta, starając się schodzić ukochanemu z drogi, kiedy to tylko możliwe. Nie ma między nimi pasji i namiętności – zniknęła wraz z weną mężczyzny. Tymczasem pewnego pochmurnego wieczoru, próg posiadłości przestępuje Obcy (Ed Harris)
, poszukując noclegu. Wizyta nieznajomego wprowadza zamęt i niepokój do uporządkowanego dotychczas życia pary, wzbudza emocje, o które nikt się nawzajem nie podejrzewał i prowadzi do sytuacji, o których wszyscy chcieliby natychmiast zapomnieć.
Jennifer Lawrence w filmie "Mother!"
Aronofsky na początku umiejętnie manewruje tajemnicą, niedopowiedzeniem, wspomnieniami z przeszłości, grozą sytuacji czy mrocznej lokalizacji. Wszystkie te elementy istotnie działają na jego korzyść. Z czasem jednak jakby zupełnie zapomina o wizji, kierując się niebezpiecznie w stronę tanich chwytów rodem z horrorów klasy B, które właściwie niczemu ostatecznie nie służą.
Jennifer Lawrence w filmie "Mother!"
Pogłębiające się plamy krwi w podłodze, dziwne przedmioty o ukrytych mocach, pojawiający się znikąd brutalni nieznajomi… wszystkie te sygnały i tropy wyraźnie konfundują główną bohaterkę, a wraz z nią – widzów. Poziom absurdu sięga zenitu, a Aronofsky nie robi nic, by jakoś ratować swoich bohaterów z opresji. Do końca pozostają więc bezradni, jakby w oczekiwaniu na to, co jeszcze przybędzie do ich domu od strony lasu.
Premiera filmu "Mother!" - od lewej: Darren Aronofsky, Michelle Pfeiffer (powrót po latach), Jennifer Lawrence i Javier Bardem
Wspomniane porównania do Polańskiego czy Lyncha, na co pewnie reżyser po cichu liczył, mogą się zdarzyć tylko wśród najzagorzalszych fanów twórczości Amerykanina. Takich, którym niestraszne meandry i zawiłości tej dziwacznej historii. Jedno jest pocieszające: Aronofsky nie nakręcił kolejnej epickiej sagi spod znaku biblijnych przypowieści, może więc wkrótce wróci do formy sprzed kilku lat, kiedy zbierał zasłużone laury za "Pi", "Requiem dla snu” czy "Zapaśnika”. Czekamy, Darren!