Trwa ładowanie...
ddqcw6v

Na łeb, na szyję

ddqcw6v
ddqcw6v

Przyglądanie się amantom we współczesnych hollywoodzkich komediach romantycznych to szansa dla wszystkich samców z zaniżoną samooceną. Dowartościować można się choćby w trakcie seansu "Planu B": Stan, obiekt westchnień głównej bohaterki, jest klasycznym przykładem faceta idealnego inaczej. Oczywiście posiada te najbardziej pożądane przez kobiety cechy: jest wyluzowany, kusząco cyniczny, w Nowym Jorku zna najlepsze miejscówki i wie, że nie ma nic bardziej romantycznego od spontanicznej kolacji przy świecach, zorganizowanej gdzieś w urokliwych wnętrzach niedostępnych motłochowi, ale nie musi się przy tym specjalnie wysilać. Jennifer Lopez podrywa przede wszystkim swą arogancką nonszalancją, a - umówmy się - wcale nie wygląda jak Brad Pitt, któremu wszystko by można wybaczyć.

Dlaczego więc jest wybrankiem idealnym? Bo kobieta chce być sobą, daleką obsesji doskonałości. A, jak sugeruje film Alana Poula, akceptacja owej niedoskonałości możliwa jest tylko w kontekście równie niedoskonałego mężczyzny. Takiego, który przestraszy się niespodziewanego ojcostwa, takiego, który szybko się zniecierpliwi.

Swego rodzaju skazitelność filmowej Zoe (z której, rzecz jasna, ona sama sprawy sobie nie zdaje) jest zresztą intrygującym, mocno przewrotnym objawem hollywoodzkiego mizoginizmu. Bohaterka zachodzi w ciążę przez sztuczne zapłodnienie i... zaczyna świrować jak na przyszłą mamuśkę przystało. Jest nieznośnie humorzasta, ma olbrzymi apetyt, przestaje mieścić się w seksowne sukienki, a codzienne wymioty stały się jej nowym hobby. Na domiar wszystkiego - daje upust swojej babskiej próżności: kupuje dziecięce sweterki, zachwyca się banałami, prowadzi jałowe dyskusje z przyjaciółeczkami. O tak, oto kobieta widziana oczami... innej kobiety, bo za scenariusz odpowiada Kate Angelo, autorka skryptów do poślednich seriali. Płciowe stereotypy sięgnęły dna - Zoe powinna być wdzięczna, że Stan wyraził nią zainteresowanie!

Pół biedny, gdyby filmowi szkodził sam tylko lejtmotyw, w końcu polityczna niepoprawność jest dziś w cenie. Prawdziwy problem "Planu B" polega na tym, że owej obyczajowej bezczelności twórcy nie potrafią przekuć na ciekawą prowokację. W portretowaniu swojej bohaterki nie są prześmiewczy, tylko prostaccy - mętne dialogi uzupełnia tu smutna gastryka: wymioty, odchody, grzebanie w śmietnikach. Nawet poród jednej z przyjaciółek Zoe wygląda jak brutalna biegunka! Nie wiem co się stało z urokliwie naiwnymi standardami komedii romantycznych sprzed 10-15 lat, kiedy te same role odgrywały Julia Roberts czy Meg Ryan, i chyba nie ma sensu tego dociekać... Jedno jest pewne - dawno już podglądaniu hollywoodzkich amorów nie towarzyszył tak przewlekły odruch wymiotny. Ja dziękuję!

ddqcw6v
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
ddqcw6v