Na pustyni widziano Jezusa. W rękach trzymał Oscara© WP.PL | Paweł Kuczyński

Na pustyni widziano Jezusa. W rękach trzymał Oscara

Magdalena Drozdek

Niełatwo policzyć, ilu świętych widziało to miejsce. Był Mojżesz i dwie Kleopatry. Kilku faraonów i jedna papieżyca. Przyjeżdżali do studia otoczonego pustynią tylko na chwilę. Wracali do Hollywood i zgarniali Oscary.

Mohamed wyciąga plik zdjęć. Wytarte na brzegach, wymięte w rękach niezliczonych turystów. Zdjęć dokładnie pilnuje. Żadne nie może się zgubić. Ile na Allegro kosztowałaby fotka z Jeanem Claudem Van Dammem? I to przyłapanym bez koszulki?

To akurat pamiątka Mohameda po "Legioniście". Inne zdjęcie: plan filmu "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra". Mohamed wśród statystów. Mohamed zakuty w kajdany.

– Ile lat byłeś aktorem? – pytam.

– Tylko pięć. To nie jest dobra praca.

Tu rodziły się filmy

Witajcie w Ouarzazate oddalonym o 5 godzin od Marakeszu. 90 proc. mieszkańców miasteczka to statyści. Jest nowa droga i charakterystyczne pomarańczowe zabudowania. Kolorowe, przyciągające wzrok zdobienia na domach i wielki filmowy klaps na samym środku głównej ulicy. Filmowe akcenty są zresztą wszechobecne - pojawiają się na sklepowych szyldach.

Nic dziwnego, w końcu w Ouarzazate najważniejsze jest Studio Atlas, w którym od lat 80. ubiegłego wieku kręci się największe światowe hity. Studio widać już z oddali. Przypomina wielkie cmentarzysko po superprodukcjach. Majaczą ledwo zipiące kolumny po "Asteriksie" i gipsowe sfinksy. Dalej na horyzoncie opuszczona fortyfikacja, która kiedyś była Jerozolimą, a nie tak dawno królestwem Yunkai z "Gry o Tron".

Obraz
© Magda Drozdek, WP/ "Jerozolima" na pustkowiu to też część scenografii

Przez lata filmowych nagrobków nazbierało się mnóstwo.

Zjeżdżamy z głównej drogi, by podjechać pod masywne, pomarańczowe mury otaczające studio. Wejścia strzegą dwaj faraonowie. Już samo to robi wrażenie. Metr dalej nie jest już tak majestatycznie. Budka strażników, mapka, budka z kawą, brama do studia i hotel. Jego nazwa wydaje się oczywista: "Oscar".

Obraz
Obraz;
Źródło zdjęć: © Magda Drozdek/ WPŹródło zdjęć: © kadr z filmu

Gości i turystów spod znaku "przystanek na toaletę" wita przed hotelem gipsowa statuetka Oscara, a w recepcji wzrok przyciągają zdjęcia z planów superprodukcji. Znad lady spogląda uśmiechnięta matka smoków, Daenerys Targaryen. Obok ściana zapełniona ulotkami promującymi filmy. Co jest dość surrealistyczne, bo w Ouarzazate nie ma ani jednego kina. Nie ma za to wątpliwości, że to miejsce napędzane jest filmowym marketingiem.

Hotel wypełniają turyści. Przewodnicy, których pod studiem nie brakuje, zapewniają, że czasem zatrzymują się tu ludzie z ekip filmowych. Gwiazdy? Raczej nie, one najczęściej nocują w pięknych, choć obrzydliwie drogich, hotelach w Marakeszu czy Rabacie. Tu przyjeżdżają tylko "do roboty".

Ale gdy ich nie ma (ciągle zdarza się, że studio zamykane jest dla ekip filmowych), Atlas można swobodnie zwiedzać. Za 60 dirhamów od dorosłego (czyli ok. 24 złote).

Po przejściu przez bramę wchodzimy na plac. Z jednej strony jest część administracyjna, z drugiej rozpościera się już widok na filmowe rekwizyty. Choć część jest zniszczona słońcem i piachem, raczej powinna być nazywana "filmowym odpadem". Ale to raj dla tych, którzy kochają filmy.

Są powozy, którymi jeździli aktorzy na planie "Ben Hura". Są rozpadające się samochody wojskowe, które wykorzystano w pracy nad "Helikopterem w ogniu" czy "Mumią".

Prawdziwą perełką, obok której zwyczajnie nie da się przejść obojętnie (pozuje tam tłum ludzi), jest samolot z filmu "Klejnot Nilu". Nie bez przyczyny pierwszym najważniejszym przystankiem w czasie spaceru po studiu jest właśnie ten rekwizyt. To od tego filmu wszystko się zaczęło.

Stracili życie nad Marokiem

Atlas Studio wyrosło na pustyni w 1983 roku. Jego założycielem był przedsiębiorca Mohamed Belghimi. Nie wiadomo jak na to wpadł, ale uznał, że to czego potrzebuje region, to dobrze przygotowanego miejsca dla ekip filmowych. Może natchnieniem dla Belghimiego był pobyt w Ouarzazate Davida Leana? W 1962 roku Brytyjczyk nakręcił tu "Lawrence’a z Arabii", a to przecież klasyk kina.

Pierwszym filmem, który kręcono w Atlasie, był "Klejnot Nilu". Kryje się za tym wiele absurdalnych, ale i tragicznych sytuacji.

Obraz
Obraz;
Źródło zdjęć: © Magda DrozdekŹródło zdjęć: © kadr z filmu

Po ogromnym i niespodziewanym sukcesie "Miłość, szmaragd i krokodyl" studio Fox potrzebowało kolejnego hitu. W "Miłość…" zainwestowali tylko 10 milionów dolarów, bo nie byli przekonani, czy dobrze się sprzeda. Obawy były płonne – film zarobił ponad 90 milionów, co na tamte czasy było sporym osiągnięciem.

Mądre głowy z Foxa stwierdziły, że trzeba to powtórzyć. Tym bardziej, że nie mieli w repertuarze ani jednego znaczącego filmu, dzięki któremu mogliby zarabiać. Produkcja "Klejnotu" ruszyła w zawrotnym tempie. Ani Michael Douglas, ani Kathleen Turner nie chcieli wracać na plan. Jednak o ile Douglas mógł sam podjąć decyzję, czy miesza się w projekt (był producentem filmu), o tyle Turner nie miała innego wyjścia, jak przyjąć rolę. Według doniesień prasy, Fox postraszyło ją pozwem na 25 mln dolarów.

By utrzymać poziom pierwszego filmu, zaplanowano ambitny plan zdjęciowy. Ale żeby równie dużo zarobić na "Klejnocie", trzeba było odpowiednio mało wydać na produkcję. Właśnie dlatego kluczowe sceny postanowiono nagrać w Maroku.

Część ekipy przyleciała do Afryki w kwietniu 1985 roku. Wahania temperatur i konieczność nieustannego wypłacania łapówek celnikom, by wpuścili do kraju potrzebny sprzęt to nie był jedyny kłopot. Prawdziwą tragedią był śmiertelny wypadek, w którym zginęli scenograf Richard Dawking i kierownik produkcji Brian Coates. Rozbili się, lecąc nad Marokiem.

Mimo tragedii nie wstrzymano pracy nad filmem. Tak bardzo spieszono się, by go wypuścić do kin przed końcem 1985 roku, że zapominano o podstawowych rzeczach. Twórcy filmu w wywiadach wspominali np. o jednym dniu zdjęciowym, gdy kręcono wyjątkowo wymagającą scenę zbiorową. Nagrywali ją na pustyni. I to w miejscu, do którego trzeba było jechać kilka godzin. Gdy cała produkcja dotarła na miejsce, zorientowali się, że nie wzięli ze sobą taśmy do kamery.

Nie Hollywood, a Ouarzawood

Samolot z "Klejnotu" to tylko początek trasy. Szybko pojawiają się kolejne scenografie. Tu kręcili odcinki "Prison Break", a parę kroków dalej widać pozostałości po "Królestwie niebieskim" i samochód z filmu "Babel". To w nim siedziała bohaterka grana przez Cate Blanchett, gdy przypadkowo została postrzelona przez młodego chłopaka z kałasznikowem.

Wyrzutnie, powozy, umierające resztki z blockbusterów. Studio Atlas udawało już Egipt (jak w przypadku "Klejnotu Nilu"), Tybet, pustynię w Nevadzie ("Wzgórza mają oczy"). Ale chyba najczęściej Ouarzazate robi za Izrael.

Gdy mijamy kolejne elementy scenografii, lokalny przewodnik często wspomina te, które opowiadały o życiu Chrystusa. Jest ich tyle, że trudno wszystkie policzyć. Jezusów to miejsce widziało aż nadto.

Nagle nie jesteś już w Maroku, a w Jerozolimie. I patrzysz na miejsce, które widzom sprzedano jako Via Dolorosa. Krok dalej i trafiasz pod dom papieżycy Joanny z filmu Sönke Wortmanna. A tuż obok mieszkała Maria Magdalena.

Największe wrażenie robią jednak dekoracje z filmu "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra". Gdy ktoś zobaczy, jak wyglądają kulisy planu zdjęciowego, drugi raz już tak samo nie spojrzy na ten film. Zaufajcie, przetestowałam to na swojej skórze.

Marokańczycy zachowali salę kolumnową i dziedziniec ze schodami, które w filmie grały wnętrza pałacu Kleopatry.

Jest też miejsce, które w produkcji pokazywane było jako zewnętrzna część nowego pałacu budowanego przez Galów dla ukochanego Kleopatry – Juliusza Cezara. Styropianowe rzeźby dalej stoją ustawione w dwóch rzędach obok "budynku", który jest wyjątkowo dobrą kopią Abu Simbel.

Zachowały się też kolumny, po których skakał Numernabis, gdy walczył z Amonbofilsem.

Obraz
Obraz;
Źródło zdjęć: © Magda Drozdek/ WPŹródło zdjęć: © kadr z filmu

Spacer po tej części studia to jednocześnie najkrótsza podróż dookoła świata. Wystarczy dobrze skręcić, by trafić do Izraela, a nawet do Tybetu. Wycieczka po Atlasie najczęściej kończy się w "Kundun" Martina Scorsese. Jest styropianowa stupa przed wejściem, styropianowe księgi. W niepozornym budyneczku urządzono małe muzeum filmów.

Jest i polski wątek. Na planszach zachowała się ulotka "Niepokonanego". Tu Peter Weir kręcił film na podstawie książki Sławomira Rawicza "Długi marsz". Jim Sturgess gra Janusza, młodego polskiego oficera, jeńca sowieckiego w ZSRR. Colin Farrell wciela się w Walka, który dołącza do grupy uciekinierów z łagru.

- Yes, yes. Rawicz. Colin Farell. Polska – rzuca za plecami turystów przewodnik.

Obraz
© Magda Drozdek, WP/ "Egipt" jest dopracowany w najmniejszych szczegółach

Kulisy kulisów pracy

- Magda, mówię ci, zapytaj kogokolwiek tu na ulicy, to powie ci, że grał w filmie. A już na pewno zna kogoś, kto był aktorem choć przez chwilę – opowiada Mohamed.

– Ale to nie jest dobra praca. Ciężka. Filmowcy przyjeżdżają, bo tu jest dobre światło, ładne miejsca. Przede wszystkim jest tanio. Za dzień zdjęciowy kiedyś płaciło się nam 100-150 dirhamów. Teraz to 200-250. Tak się może wydawać, że dużo, ale picie, jedzenie i wszystko inne musimy mieć swoje, za wszystko sami płacić – mówi dalej, gdy razem zwiedzamy miasteczko.

Mohamed był aktorem 5 lat. Zatrudnił się, bo jako młody chłopak uznał, że to dobra przygoda. Wiecie, "wielki świat" przyjeżdża do Ouarzazate. Dobrze być blisko gwiazd. Zobaczyć, jak to jest. Tyle że rzeczywistość szybko pokazała, że to nie jest przyjemna przygoda.

Podobno mieszkańcy Ouarzazate jeszcze przed tym, jak do miasta zjadą ekipy filmowe, próbują wystylizować się na osoby z danej epoki czy danego kraju. Jeśli w Atlasie będzie kręcony kolejny film o Jezusie, upodabniają się do Izraelczyków. Kręcą nowe przygody Kleopatry? Pół miasta goli głowy. Wszystko dla roli.

- Jak zatrudniają do pracy na planie, trzeba podpisać kontrakt. Ale czasem nawet nie dają nam czasu na przeczytanie tego. A tam często jest napisane, że "no food". Chyba najgorsze jest to, że nikt nie wie, ile będzie pracował. Zaczynaliśmy o wschodzie słońca, a kończyliśmy nawet o 3 w nocy. I jak jesteś na planie, to nie wiesz, kiedy koniec - wspomina.

- Niektórzy mówią, że tu się tworzy Ouarzawood. Co o tym myślisz? – pytam.

- Ouarzawood? Ludzie nie szanują tego, nie podoba im się, jak są traktowani. Miasto niewiele z tego ma. Ludzie nie mają tu dobrego zdania o przemyśle filmowym. A dlaczego? Bo wszystkie pieniądze trafiają do dużych miast. Gwiazdy filmowe zatrzymują się w Marrakeszu albo w Rabacie, pracują tu i wracają do hotelu. A mieszkańców bierze się tylko na statystów. Na tło – przyznaje Marokańczyk.

Obraz
© Magda Drozdek, WP/ Tu nagrywano "Papieżycę Joannę"

Pustynny hit za hitem

Można wymienić ponad 50 wielkich, kasowych hitów, które kręcone były w Atlasie.

"Kundun" Martina Scorsese zdobył cztery nominacje do Oscara. W tym – co najlepsze – za scenografię. Konkurencję zmiażdżył za to kręcony w Atlasie "Gladiator". Ridley Scott (także dzięki pracy Marokańczyków) dostał aż 12 nominacji. Twórcom przypadło ostatecznie 5 nagród. Za najlepszy film, efekty specjalne, kostiumy, dźwięk i dla aktora pierwszoplanowego. Russell Crowe wylewał pot na pustyni, by potem ubrać się w elegancki garnitur i dziękować Akademii za wyróżnienie.

Pot wylewał w Atlasie również Christian Bale, który w tym roku nominowany jest w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy po występie w filmie "Vice". Amerykanin pracował w Ouarzazate na planie filmu "Exodus: Bogowie i królowie" w 2014 roku. Film wywołał mnóstwo kontrowersji.

Choć był kręcony w Maroku, państwo zabroniło pokazywania go w kinach. W oświadczeniu dystrybutora można było wtedy przeczytać, że poszło o pokazanie Boga. Tego zabrania islam, a w filmie jest scena, w której Bóg pod postacią dziecka objawia się Mojżeszowi.

Szacowano, że gdyby urzędnicy i politycy pozwolili Marokańczykom zobaczyć obraz, który kręcono na "ich podwórku", sprzedałoby się ok. 35 tys. biletów. Twórcy mieli zarobić 1,8 mln dirhamów. "Exodus" za to świetnie poradził sobie w innych krajach. Łącznie zarobił 24 mln dolarów.

To pewnie z powodu afery, która rozpętała się chwilę po premierze. Ridley Scott został oskarżony o to, że głównych bohaterów grali biali aktorzy, a nie ci o śniadej karnacji, jak to w życiu było. – Nie mogę zrealizować filmu o takim budżecie, w którym muszę polegać na ulgach podatkowych w Hiszpanii i powiedzieć wykładającym pieniądze, że moim głównym aktorem jest Mohammad "taki i taki" z "takiego a takiego" miejsca. Nikt tego nie sfinansuje – tłumaczył się reżyser.

Przeminęło z piaskiem

I to właśnie tania siła robocza oraz stosunkowo niskie koszty wynajęcia studia przyciągały do Maroka filmowców. Choć z biegiem czasu coraz trudniej.

Abderrazzak Zitouni, dyrektor rady filmowej z Ouarzazate, przyznał dwa lata temu w rozmowie z "Huffington Post", że w ostatnim czasie Studio Atlas nie jest już tak popularne, jak kiedyś.

Inne studia oferują konkurencyjne ceny i warunki pracy. Rynek się zaostrza. Ouarzazate dzielnie się broni, by móc dalej gościć gwiazdy. Rząd przyjął, że zagraniczni twórcy mogą starać się o zwrot kosztów produkcji. Nawet wynagrodzenia dla lokalnych statystów i kaskaderów są częściowo pokrywane z budżetu Marokańczyków. Na obrzeżach miasta wybudowano też majestatyczną szkołę, w której chętni uczą się nie aktorstwa, ale pracy przy produkcji.

Łatwo można też sprawdzić, że tabela z cenami za wynajem studia dla zagranicznych ekip różni się o wiele od tej, gdzie umieszczono ceny dla lokalsów. Nic tylko robić filmy za półdarmo.

Pozostaje tylko pytanie o kwestie etyczne i to, jak traktowani są statyści. Z robieniem filmów w Maroku jest trochę tak, jak z szyciem ubrań w Bangladeszu. Końcowy efekt jest powalający, ale praca to źle opłacana harówka.

A filmów nagranych w pustynnych sceneriach zobaczymy jeszcze kilka. W Ouarzazate kręcą nowego "Alladyna" z Willem Smithem, serię "Bagdad Central" (Maroko udaje tutaj Irak), kontynuację przygód "Johna Wicka" z Keanu Reevesem i Halle Berry. I nowe odcinki "Homeland", w którym Ameryka pewnie nie upadnie. Tego też życzę Studiu Atlas.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (72)