RecenzjeNajlepszy film Marvela

Najlepszy film Marvela

Nowy film Matthew Vaughna odświeża zepsutą przez fatalnego "Wolverine'a" serię i daje nadzieję, że filmy Marvela porzucą formalny i fabularny infantylizm. "X-Men: Pierwsza klasa" może bowiem konkurować nie tylko z klasykami Marvela - "Spider-Manem 2" czy "Iron Manem" - ale i z gigantami komiksowych ekranizacji od Tima Burtona i Christophera Nolana.

13.06.2011 15:05

Vaughn przebudował serię zaczynając od podstaw - "Pierwsza klasa" skupia się wiec na młodości najważniejszych bohaterach świata X-Menów, Magneto i Profesorze X. Rzecz rozpoczyna się zaskakująco depresyjnie, w 1944 roku w niemieckim obozie koncentracyjnym, gdzie młody Erik Lehnsherr (przyszyły Magneto) spotyka Sebastiana Shawa - nazistowskiego lekarza eksperymentującego na ludziach i poszukującego mutantów podobnych sobie. W tym samym czasie, na drugim końcu kontynentu Charles Xavier (przyszły Profesor X) wiedzie spokojne i dostatnie życie otoczony pieniędzmi rodziców i miłością Raven (przyszłej Mystique). Losy tej trójki splotą się w 1962 roku, gdy CIA podejmie próbę sformowania jednostki specjalnej złożonej z mutantów. Jej pierwszą poważną misją będzie walka z Shawem i jego podopiecznymi (Hellfire Club), której finał odbędzie się podczas kryzysu kubańskiego.

"Pierwsza klasa" zaskakuje świeżością i jakością wykonania. Vaughn z niebywałą sprawnością przerzuca akcję od Polski po Argentynę, Kubę i ZSRR, komplikuje scenariusz i buduje postacie, których nie sposób nie lubić. Powstrzymuje się przy tym przed popisami, ponad akcję przedkładając zajmującą historię - jak na film o superbohatarach naprawdę niewiele tu efekciarstwa, obyło się także bez męczących efektów 3D. Nie znaczy to jednak, że wizualnie "Pierwszej klasie" czegoś brakuje. Wręcz przeciwnie, dużo tu odwołań do telewizyjnej estetyki lat 60. i popularnych wtedy seriali szpiegowskich. Dodatkowo klimat budują drobnostki: świetnie urządzone wnętrza, czadowe ubrania głównych bohaterów, ich niedzisiejszy język i sprawnie przywoływane zimnowojenne lęki (znalazło się nawet miejsce na autentyczne przemówienia Johna F. Kennedy'ego). A kiedy trzeba, Vaughn uderza w najcięższe struny i pokazuje, na co stać dzisiejszą kinematografię. Szkoda tylko, że obok monumentalnych popisów Magneto wyciągającego z oceanu łódź
podwodną, znalazło się miejsce na kilka tanio wyglądających ujęć bohaterów latających na linkach.

Ale mimo iż "Pierwsza klasa" olśniewa wizualnie, to jej największą siłą są doskonale skonstruowani bohaterowie. Świetne kreacje tworzą przede wszystkim James McAvoy ("Wanted", "Pokuta") i Michael Fassbender ("Fish Tank", "Bękarty wojny"). Na uwagę zasługuje zwłaszcza ten drugi, którego Magneto jest pierwszym od bardzo dawna czarnym charakterem, którego przemiana jest przekonująca. Obciążony wspomnieniem Holocaustu, zdradzony przez ludzi, odpowiedzialny za cierpienia jedynego przyjaciela Erik nie staje się bondowskim geniuszem zła, raczej podejmuje rozsądną decyzję, że czasem lepiej walczyć niż iść na kompromisy. Dobrze spisuje się także drugi plan, a Kavin Bacon grający Sebastiana Shawa ma szansę zapisać się w historii ekranizacji komiksowych, jako jeden z najciekawszych szwarccharakterów (w przeciwieństwie do bezbarwnego Lokiego z "Thora").

Największą jednak zasługą Vaughna jest równowaga, z jaką porusza się po komiksowym polu minowym. "Pierwsza klasa", podobnie jak wcześniejszy rewelacyjny "Kick-Ass", ani razu nie przekracza granicy kiczu (jak "X-Men: Ostatni bastion") i nie robi się głupia (jak "Wolverine"). Owszem, dużo tu porozumiewawczych mrugnięć do komiksowych fanatyków (genialne cameo Wolverine'a), ale nawet mając do dyspozycji najdziwniejszych mutantów ze świata Marvela, twórcy "Gwiezdnego pyłu" udało się zachować powagę. O jego reżyserskiej klasie niech świadczy scena finałowa, w której facet w metalowym hełmie znajdujący się na pokładzie wyrzuconej na brzeg atomowej łodzi podwodnej, zabija zastygłego w bezruchu przeciwnika rzucając w niego monetą. Bez uśmieszków i podśmiechujek, za to z pełnym dramatyzmem.

"X-Men: Pierwsza klasa" zaskakująco odważnie wkracza do panteonu komiksowo-filmowych lektur obowiązkowych. To błyskotliwa, świetnie zagrana i doskonale wyreżyserowana produkcja wyciągająca z niebytu pogrzebaną serię i udowadniająca, że ekranizacje komiksowe nie muszą być głupie i puste. Potwierdzająca, że Matthew Vaughn jest jednym z najzdolniejszych hollywoodzkich reżyserów ostatnich lat.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)