Nasze polskie chamskie mordy
„Twarz” Małgorzaty Szumowskiej to głośny, nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie, film o naszej polskiej gębie. Podejrzewam, że będzie on przyczyną grubszej awantury, bo przecież my, Polacy nie słyniemy specjalnie z autoironii.
Są rzeczy, z których nie ma żartów. Wszelkie sugestie, supozycje, lub aluzje, że jesteśmy malowniczym krajem zapijaczonych, tępych, zakompleksiałych, ksenofobicznych, idioto-katolickich buraków pastewnych są przecież zabronione w nowej ustawie o IPN i zagrożone karą pozbawienia wolności do lat trzech.
To, trzeba przyznać, wymarzone okoliczności dla twórców, bo niemal każda ich wypowiedź ma polityczny charakter. Szumowska korzysta z tej koniunktury. Opowiada historie, które przecież znamy.
W pewnej pięknej wsi, na środku pola, powstaje gigantyczna, największa na świecie, figura Chrystusa, podobna do tej ze Świebodzina spod Tesco. Podczas prac budowlanych jeden z robotników, sympatyczny fan havy metalu grany przez Mateusza Kościukiewicza, ulega tragicznemu wypadkowi. Cudem uratowany chłopak wymaga przeszczepu twarzy pobranej od zmarłego dawcy.
Właśnie takiej, pionierskiej operacji dokonali kilka lat temu polscy lekarze. Gdy z nową, zniekształconą twarzą wraca do wsi z największym pomnikiem Chrystusa, zaczyna się polskie piekło. Spotyka go pogarda, wrogość, wstręt.
Szwagier nazywa go „ryjem”, narzeczona zamyka przed nim drzwi, matka uważa, że nie jest to już jej syn i zamawia egzorcyzmy. Nowa twarz bohatera, pełna blizn, cierpienia i determinacji służy Szumowskiej jako narzędzie do ciekawego zabiegu. Otóż im dłużej patrzymy w to oszpecone oblicze, tym bardziej ziemniaczane, prymitywne, chamskie i głupie stają się mordy naszego społeczeństwa.
Czy to prawdziwy obraz? Niestety niewykluczone. Ale ja mam z filmem „Twarz” zupełnie inny kłopot. Otóż prawie wszystko w tym obrazie uszyte jest z bardzo grubego juchtu. Robi wrażenie przesady, pastiszu, przerysowania i niestety oczywistości. Polska morda przybiera kształt Ferdynanda Kiepskiego. Nie ma w tym błyskotliwości i przewrotności, jak na przykład u Wojtka Smarzowskiego w „Weselu”.
Tam przecież też wszyscy są łajdakami, chciwymi hipokrytami, ciemnym ludem o krwawych gałach, śpiewającym Rotę po pijanemu. Ale te nasze polskie, swojskie gęby są u Smarzola jakoś subtelniej naszkicowane. Przez to wydają się sympatyczniejsze. Choć naprawdę nie są.
Szumowska nie lubi swoich bohaterów i nie śmieje się z nich dobrodusznie. To pełna szydera.
Przed premierą w Warszawie Grażyna Torbicka przestrzegała publiczność: - Dla widzów bez poczucia humoru ten film będzie bardzo bolesny. I dla mnie taki był.