Nie uciekniesz od przeznaczenia
Reżyser "Heli" - Amat Escalante wygrał Złotą Palmę dla Najlepszego Reżysera w Cannes. Operator filmu został uhonorowany Srebrną Żabą na Camerimage. Czy to zwiastuje, że mamy do czynienia z filmem doskonałym? "Heli" doskonale otępia zmysły i zaraża apatią.
Choć wielu przerażają pierwszoplanowe sceny tortur, dużo więcej w tym filmie przemocy symbolicznej. Takiej, która zmusza bohaterów do akceptacji agresji oraz traktowania zła jako składowego elementu życia, przed jakim nie można i nie wypada się bronić, bo to może tylko pogorszyć sprawę.
Poprzedni film Amata Escalante "Los Bastardos" (2008) przypominał trochę "Funny Games" (1997) Michaela Haneke. Dwoje meksykańskich robotników włamało się w nim do domu Amerykanki i zanim strzelili jej w głowę, bawili się ze swoją ofiarą w kotka i myszkę. W "Heli" przemoc jest podobnie bezpardonowa, ale wynika z innych, niż u Haneke'ego powodów. Jest efektem ubocznym ludzkiej bierności i politycznej korupcji, która zalewa Meksyk; narzędziem, jakim posługują się narkotykowe kartele korzystające z dóbr i możliwości kapitalistycznego rynku; wypadkową wielkich ekonomicznych nierówności, ignorancji i niewłaściwego postrzegania religii. Skromny i minimalistyczny "Heli" jest jak kocioł, w którym we wrzącym oleju gotują się rozmaite symbole, wierzenia i narodowe mity.
Nie dziwi więc fakt, że w meksykańskiej opowieści znajdujemy obrazy typowe dla amerykańskiej mitologii. Amat Escalante mistrzowsko posługuje się podtrzymywaniem iluzji i zmylaniem tropów. Przez długi czas chce, żebyśmy w relacji między jego dwunastoletnią bohaterką Estrelą ( Andrea Vergara ) a jej siedemnastoletnim chłopakiem Albertem ( Juan Eduardo Palacius ) doszukiwali się inspiracji filmem "Badlands" (1973) Terrence'a Malicka. Pejzaż meksykańskiej prowincji ma zresztą dużo wspólnego z amerykańskimi przedmieściami. Zbrodnie, które odbywają się w obu przestrzeniach, zasługują często na najwyższy wymiar kary. O ile jednak Amerykanie przekuwają swoje wymyślne dramaty na horrory lub thrillery ( *"Amerykańska zbrodnia" *, "Labirynt"), Escalante kręci filmy stojące na granicy kina obyczajowego i zaangażowanego społecznie dokumentu.
I to jest ich najmocniejsza strona. Autor "Krwi" (2005) nie kreuje w "Heli" świata przedstawionego, ale opisuje rzeczywistość łącząc poezję z naturalizmem, a to daje efekt najlepszy z możliwych. Wspomnienia o "Badlands" szybko zachodzą więc mgłą. Nie czas tu na romantyczną krucjatę przeciw prawu, bo na meksykańskiej prowincji prawa żadnego już nie ma. Jedyną ostoją jest rodzina. Kiedy więc Estrela pakuje się w kłopoty, konsekwencje za to ponosi jej starszy brat Heli ( Armando Espitia ). Interesująco wypada porównanie go do Alberto. Wniosek, który z owego porównania wynika jest zaś tak pesymistyczny, jak obraz Meksyku zarysowany w zbiorze reportaży "Ameksyka" autorstwa Eda Vulliamy’ego. Obaj chłopcy szukają dla siebie drogi ku spokojnemu i bezpiecznemu życiu – Heli to młody ojciec, pracownik lokalnej fabryki; Alberto to
początkujący kadet szkoły policyjnej. Ten drugi łudzi się, że handel narkotykami jest jedyną szansą na wyrwanie się z szarej codzienności; pierwszy udowadnia, że nawet jeśli skupisz wszystkie siły, by uciec przed rzeczywistością, ta dogoni cię prędzej niż później i przyciśnie do muru. Meksykanie w filmach Escalante są wplątani w proste relacje, którymi rządzą pieniądze, seks oraz władza, ale łudzą się, że dokonując moralnie słusznych decyzji, uratują swoją skórę.
Reżyser świetnie prowadzi swoich aktorów-amatorów, pozwala im być w świecie, jaki znają i nie zmusza do odgrywania ról, które są dla nich nienaturalne. Po Meksykańskiej premierze filmu widzowie przyznali, że nie widzieli na ekranie nic, czego nie znaliby ze swojej rzeczywistości. Polska publiczność od dziś ma okazję otworzyć oczy na sytuacje, które w "Breaking Bad" zostały romantycznie zmitologizowane, tutaj odsłonięte subtelnie, ale w całej okazałości.