Nie zawsze trzeba ratować małżeństwo
„Rozwód” stał się jednym z hitowych seriali HBO. Trudno się dziwić, skoro jego gwiazdą jest Sarah Jessica Parker. Laureatka czterech Złotych Globów (serial HBO „Seks w wielkim mieście”) powraca w słodko-gorzkim opowieści o małżeństwie z długoletnim stażem, które decyduje się na rozwód.
Frances poznajemy, kiedy postanawia rozstać się ze swoim mężem Robertem (Thomas Haden Church)
. Kobieta szybko uzmysławia sobie, że rozstanie nie będzie tak łatwe, jak jej się to początkowo wydawało. Rozwód nie idzie tak łatwo i prosto, bo Robert nie zamierza do niego dopuścić. W HBO i HBO GO możemy oglądać właśnie drugi sezon serialu, nad którym Sarah Jessica Parker pracowała z Jenny Bicks, czołową showrunnerką amerykańskiej telewizji. To z nią w Los Angeles spotkał się dziennikarz Wirtualnej Polski, Artur Zaborski.
Artur Zaborski: Serial HBO „Rozwód” podbił serca publiczności. Rozwód to chwytliwy temat?
Jenny Bicks: Oglądając pierwszy sezon, miałam wrażenie obcowania z czymś ciężkim i dość mrocznym. Oczywiście w tym dobrym sensie. Serial świetnie oddał to, jak prawnicy w czasie rozwodu potrafią sprawić, że małżonkowie zaczynają się autentycznie nienawidzić. W końcu świat Frances i Roberta eksploduje: on nasyła na nią policję, ona wrzeszczy na ulicy, jest ciemno i pada śnieg. Pomyślałam wówczas: „Mój boże, zdetonowaliście bombę! Jakie będzie pokłosie?”. Stwierdziłam, że trzeba zrobić krok do tyłu, pozwolić, by opadł kurz i dać bohaterom działać od tego momentu. W pierwszym sezonie dowiedzieliśmy się, jak bardzo się od siebie różnią. Co więc ich kiedyś do siebie zbliżyło? Chciałam wrócić do tych momentów. Akcję umieściłam w okresie wiosennym, by stanowił kontrast do jesieni i zimy obecnej w pierwszym sezonie.
Czy rozmawiałaś z rozwiedzionymi parami na potrzeby serialu?
Tak, i to od nich dowiedziałam się, że rozwód to dopiero początek dramatu. Sytuacja, która prowadzi do rozwodu, to tylko część problemu. Po nim toczy się kolejna walka. Ja sama nie doświadczyłam rozwodu - odpukać! - ale rozmawiałam ze scenarzystami i konsultantami, którzy go przeżyli. Co więcej, niektórzy scenarzyści to dzieci z rozwiedzionych rodzin, co było o tyle ważne, że chciałam wprowadzić spojrzenie dziecka na całą sytuację. Tego brakowało mi w pierwszym sezonie, bo serial skupiał się na dwójce dorosłych bohaterów. Postanowiłam to zmienić, stąd moje rozmowy z ludźmi, którzy doświadczyli rozwodu rodziców.
Mam wrażenie, że Amerykanie i Europejczycy patrzą na rozwód trochę inaczej. Czy brałaś to pod uwagę i starałaś się zrobić serial trochę bardziej uniwersalny, międzynarodowy?
Robiłam serial z mojej perspektywy, ale to ciekawe, że twoim zdaniem tak wyszło. To, co jest uniwersalne w tym temacie, to że ludzie starają się być ze sobą, walczą o to. Amerykanie coraz częściej akceptują rozwód jako opcję rozwiązania problemu. Myślę, że w obecnych czasach dla kobiet w pewnym wieku ta opcja nie jest już tak nierealna i przerażająca, jak - dajmy na to - 50 lat temu. Mogą powiedzieć: „Nie pracowałam przez 20 lat i kim teraz jestem?”. To samo teraz dotyczy mężczyzn, bo zdarza się, że to kobiety ich utrzymują. To chyba jest dość współczesne podejście, więc może stąd bierze się to, że serial może być obierany jako uniwersalny.
Czy badając temat, miałaś wrażenie, że sytuacja kobiet się zmieniła i nie muszą już trzymać się swoich mężów, by utrzymać rodzinę?
Zdecydowanie. Dziś młodzi ludzie nie muszą wychodzić za mąż, by się utrzymać. Kobiety nie czują takiej presji, bo są samowystarczalne finansowo. Poza tym, dokonują wyborów, które wcześniej były nie do pomyślenia, mogą decydować o swojej płci czy seksualności. Dziś nie ma konieczności posiadania małżonka, to co najwyżej opcja. Ja mam męża od sześciu lat, ale jesteśmy ze sobą parą dwie dekady. Nie mamy dzieci. Ale nasza decyzja podyktowana była tym, że czujemy się jak rodzina. Wiedzieliśmy, że będziemy razem, dla nas ta zmiana statusu nie miała większego znaczenia, zrobiliśmy to bardziej dla naszych rodziców. Gdybyśmy nie wzięli ślubu, też byłoby O.K. Wiele ludzi bierze ślub, by dostać zieloną kartę albo ubezpieczenie - przepraszam w tym momencie za Amerykę i za Trumpa. Ale dla młodego pokolenia ślub jest z reguły wyborem, a nie koniecznością. To starsze pokolenie nadal ma problem z tym, że nie wie, jak żyć samemu, np. po rozwodzie. Dziś młodzi ludzie myślą: „Nie muszę uszczęśliwiać - albo unieszczęśliwiać! - drugiej osoby przez całe moje życie”. Brzmi to narcystycznie, ale jest też prawdziwe.
Ludzie biorą ślub z różnych powodów, ale też rozwodzą się różnych powodów. Myślisz, że dziś ludzie poddają się szybciej niż np. 10 lat temu?
Nie chciałabym przedstawiać czarno-białej wizji rzeczywistości, ale jak się patrzy na to, co dzieje się w mediach, można odnieść takie wrażenie, szczególnie w odniesieniu do młodych ludzi. Pogubiłam się już, ile małżeństw mają na koncie siostry Kardashian. Wszystko dziś można wymienić, zastąpić czymś lepszym. Jeśli mi się nie podoba, odchodzę. Tak przedstawiają to media społecznościowe. Żyjemy w świecie, w którym wszystko jest możliwe. Może więc tak jest, że młodzi ludzie myślą sobie: mogę mieć coś lepszego, wypisuję się, próba ratowania jest zbyt bolesna i nie chcę przez to przechodzić. To smutne, ale pewnie tak jest.
Czy pracując nad drugim sezonem „Rozwodu", czułaś, że musisz sprostać wymaganiom odnośnie Sary Jessiki Parker, która powinna być jak Carrie z "Seksu w wielkim mieście”?
Nie, było na odwrót. Sarah Jessica od początku zaznaczała, że nie chce powtarzać w "Rozwodzie" roli Carrie. Odbyłyśmy rozmowę na ten temat i zgodziłyśmy się co do tego, że próba nawiązania do tej postaci to ostatnia rzecz, na jaką mamy ochotę. Trudność polega na tym, że jak się widzi Sarę Jessikę, od razu ma się skojarzenia z Carrie. Ale jej bohaterka w "Rozwodzie" jest zupełnie inna. Nawet jeśli popatrzymy na to, jak się ubiera i jak maluje. Jest w gruncie rzeczy nieśmiała, introwertyczna, ubiera się tak, by nie zwracać na siebie uwagi. Carrie była jej przeciwieństwem. Właściwie to Frances powinna mieć taką przyjaciółkę jak Carrie, która ją wyciągnie z tego, gdzie była.
Czy sprawiało ci trudność, by zachować bezstronność i w konflikcie Frances i Roberta nie stanąć po stronie kobiety?
Nie, bo choć oboje byli winni rozpadu małżeństwa, to Frances miała romans i to ona odeszła od męża. Bardzo się starałam, by nie stawać po jej stronie. Jej mąż nie był łatwy we współżyciu, ale generalnie był fajnym gościem. W pierwszym sezonie był nieudacznikiem, nie udawało mu się w interesach. Ale miał duży potencjał i chciałam to wykorzystać w drugim sezonie. Chciałam wrócić do tego, dzięki czemu jego przyszła żona się w nim zakochała. Chciałam pokazać, że w oczach właściwej osoby, on wypada świetnie. Ważne dla mnie było pokazanie, że to nie jest serial tylko o kobiecie, ale o dwojgu ludziach, którzy coś spieprzyli.
Planowałaś jakoś rozwinąć wątek kobiecych przyjaźni?
Tak, to było dla mnie ważne. Jeśli "Rozwód" przypomina w czymś "Seks w wielkim mieście", to właśnie w tym. Ale najważniejsze było dla mnie to, że miałam do dyspozycji dwie wspaniałe aktorki: Molly Shannon i Talię Balsam, które potrafią niemal wszystko. Pierwszy sezon był bardzo skupiony na dwojgu głównych bohaterach, więc w drugim chciałam pozwolić zaistnieć przyjaciółkom Frances. Ale nie tylko kobietom. Ważny był też dla mnie bohater grany przez świetnego Tracy'ego Lettsa i jego związek z postacią, w którą wciela się Molly Shannon. Chciałam, by Frances miała wsparcie i w kobietach, i w mężczyznach. To samo w przypadku Roberta. W przypadku rozwodu wspólni przyjaciele muszą też zająć jakieś stanowisko, kogoś wybrać.
Po rozwodzie ludzie ruszają dalej ze swoim życiem. Czy "Rozwód" zawsze będzie o rozwodzie?
Nie będzie o rozwodzie samym w sobie i rozchodzących się ścieżkach. Ale będzie opowiadał o tym, jak tworzy się nowe światy, kiedy nie jest się już razem, ale trzeba razem coś zrobić, jak np. wychować dziecko. Pomiędzy Frances i Robertem pożądanie całkowicie nie znika. Chciałam, by papiery rozwodowe podpisali już w pierwszej scenie, bo od tego momentu będą musieli dowiedzieć się, kim są i jacy mają w stosunku do siebie być.
Czy w jakiś sposób serial dotyka tematu molestowania?
Zawsze otaczam się wieloma kobietami, bo tylko dzięki temu, jak działa się poza planem, można zmienić to, co dzieje się na ekranie. Chcę stwarzać świat, który faktycznie istnieje. Kiedy zaczynałam swoją karierę, a zaczynałam w sitcomach, byłam często jedyną kobietą na planie. Nie byłam przez mężczyzn w żaden sposób molestowana, ale czułam się jak ktoś obcy. Ale molestowanie w filmie i serialach istnieje od bardzo dawna. Ruch #MeToo pojawił się zaraz po tym, jak zakończyliśmy zdjęcia. Jeśli będziemy kręcić kolejny sezon, z pewnością poruszę w nim temat molestowania. Nie sądzę jednak, by to Frances czy Robert mieli dopuszczać się molestowania. Jeśli już, to Robert mógł być tak potraktowany jako osoba bardzo pasywna. W drugim sezonie Robert wraca do kobiety, z którą sypiał w pierwszym sezonie. Ona jest dość agresywna w łóżku, więc on mówi jej stop. Myślę, że mężczyznom łatwiej jest powiedzieć w takiej sytuacji nie, niż kobietom.
Czy po rozmowach z ludźmi, którzy przeżyli rozwód, możesz stwierdzić, że mężczyźni są nadal faworyzowani przez sądy?
Obecnie wszystko zależy od tego, kto jest twoim prawnikiem i ile masz pieniędzy. Małe znaczenie ma to, czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Rozmawiałam z prawniczką, która przeprowadza rozwody. Powiedziała mi, że sytuacja polepsza się o tyle, że teraz prawnicy dążą do tego, by unikać eskalowania konfliktu i dążyć do porozumienia, by nie stwarzać dodatkowych kosztów. Kobiety mają dziś więcej pieniędzy, więc mają też więcej do powiedzenia w sądzie. Płeć nie odgrywa więc takiej roli, jak kiedyś. Kobiety mogą walczyć o swoje.
Jak pracuje się nad serialem, by w czasach, kiedy pojawiają się setki innych, zainteresował widzów?
Miałam szczęście pracować w złotych czasach telewizji. Wtedy - nawet przed "Seksem w wielkim mieście" - nie było aż tylu seriali, każdy wiedział, gdzie jest jego miejsce. Dziś już nie można robić serialu z myślą o tym, by ludzie o nim rozmawiali przy automacie z wodą. Choć fajnie, jak się to zdarza. Dziś raczej trzeba myśleć o tym, by napisać dobry scenariusz dla tej wiernej grupy ludzi, która będzie go oglądać. To może być dziesięć osób. Te liczby mają dziś zresztą mniejsze znaczenie. Liczy się więc to, by uchwycić ducha epoki. Gdy pisaliśmy scenariusz "Seksu w wielkim mieście", wcale o tym nie myśleliśmy. Pisaliśmy po prostu o swoim życiu, myśląc: o, jak fajnie. Dopiero potem okazało się, że ten serial znaczy coś więcej, jest znakiem czasu, rzeczą pokoleniową. Ale dzisiaj nie można liczyć, że podobna sytuacja się powtórzy. Bardzo trudno jest powiedzieć coś, czego nikt wcześniej już nie powiedział. Trzeba znaleźć swoją widownię, ludzi, którzy będą chcieli podążać za twoimi bohaterami. Tylko tyle możesz zrobić.
Myślisz, że "Rozwód" może być pocieszający dla rozwodników czy raczej zbyt bolesny?
Są ludzie, którzy nie mogą go oglądać. Robiłam też serial o raku, zatytułowany "The Big C" i sytuacja była podobna: po co oglądać coś, co przypomina o bólu? Moim celem nie jest wywołanie u widzów bolesnych wspomnień. Serial powinien być realistyczny, ale pełen nadziei, optymistyczny, ma mówić: czeka na ciebie coś lepszego. To bardzo trudne, ale masz szansę dowiedzieć się, kim jesteś i co czyni cię szczęśliwym. Nie ma więc znaczenia, czy ktoś bierze ślub czy się rozwodzi, ma być szczęśliwy. Mam nadzieję, że taki jest właśnie przekaz tego serialu, przynajmniej w drugim sezonie.
Sarah Jessica Parker powiedziała coś ważnego: jeśli możesz, ratuj swoje małżeństwo.
Są przypadki, że trzeba ratować małżeństwa, a są też takie, w których trzeba ratować ludzi. W przypadku "Rozwodu" chodzi o ludzi. On musi się dowiedzieć, kim jest, ona musi zacząć być szczęśliwa. Myślę, że oni nie powinni być teraz razem. Czy dałoby się uratować ich małżeństwo? Może, z czasem. Nie można tkwić w małżeństwie, bo nie chce się być samym. Życie jest za krótkie. Nie ma sensu pozostawać w nieszczęśliwym związku. Znam ludzi, którzy żyją w białych małżeństwach. I mam też dwie przyjaciółki, które są dla siebie rodziną, choć nie są lesbijkami.