"Nowy początek": Bliskie spotkania trzeciego stopnia [RECENZJA]
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że obecnie jest coraz mniej reżyserów, na których kolejne filmy po prostu się czeka. Przyczyn takiego stanu rzeczy pewnie jest wiele i długo można by na ten temat rozprawiać, ale nie o to tu idzie. Chodzi raczej o sytuację odwrotną, bo ona z mojego punktu widzenia od dobrych kilku lat stała się udziałem Kanadyjczyka Denisa Villeneuve’a. Wbrew swojemu tytułowi „Nowy początek” nie tyle stanowi nowe otwarcie, co raczej kontynuację dobrej passy i dowód na to, że po raz kolejny warto było czekać.
08.11.2016 | aktual.: 13.11.2016 14:00
Szerszej publiczności utalentowany Kanadyjczyk dał się poznać przed sześcioma laty, kiedy zrealizował znakomite „Pogorzelisko”, za które zresztą otrzymał oscarową nominację. Kolejne filmy robił już w Stanach Zjednoczonych, a na planach pojawiały się czołowe hollywoodzkie gwiazdy, z Jake'em Gyllenhallem, Hugh Jackmanem czy Emily Blunt na czele. Ważniejszy w tym wszystkim był jednak fakt, że Villeneuve pozostał oryginałem. Jego kino z pewnością nie jest adresowane do wszystkich, ale duszna, klaustrofobiczna atmosfera i nieoczywiste, zagmatwane fabuły czynią je charakterystycznym. Nie inaczej jest z „Nowym początkiem”. Ambitną próbą zmierzenia się z gatunkiem, jakim jest science fiction, której znacznie bliżej do Kubricka niż tego, co aż za dobrze znamy z hollywoodzkich blockbusterów.
Są tu zatem, przypominający nieco ośmiornice, Obcy, których statki kosmiczne pojawiły się w dwunastu miejscach na całym świecie. Jest, wynikająca ze strachu i niewiedzy, potrzeba rozpętania globalnej jatki. Wreszcie jest i próba dialogu. Jak kiedyś w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia” Stevena Spielberga, tak i tu, choć w ujęciu bardziej naukowym niż rozrywkowym. Podejmuje się jej Louise Banks (Amy Adams)
, specjalistka od lingwistyki, do spółki z fizykiem, w którego rolę wciela się Jeremy Renner. Kobieta naznaczona traumami z przeszłości, co rusz zmuszana do tego, by udowadniać swoje racje w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. To właśnie próby nawiązania kontaktu z Obcymi, poznania ich języka nadają ton całemu filmowi. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zupełnie przestajemy zwracać uwagę na efekty specjalne, a nad nimi głowił się zapewne solidny sztab ludzi.
Jednak nie o efekty tu idzie. Villeneuve jest mistrzem budowania atmosfery nawet w kameralnym ujęciu, bo paradoksalnie taki właśnie jest ten film. Uwagę zwracają szczegóły, ponieważ to detale odegrać mają kluczową rolę we właściwym zrozumieniu intencji nieproszonych gości. Jest w „Nowym początku” scena, w której bohaterowie muszą zdecydować, czy kolisty symbol wykreowany przez Obcych oznacza „broń” czy może „narzędzie”. A tym samym uwarunkuje wszelkie dalsze działania. Kanadyjczyk zdaje się tym samym mówić o znaczeniu języka jako podstawowego narzędzia komunikacji. Chcąc nie chcąc, i widz zaczyna się nad tym głowić, coraz mocniej dając się wciągnąć w dość abstrakcyjną fabułę. Trzeba przyznać, że kanadyjski reżyser jak mało kto posiadł umiejętność owinięcia go sobie wokół palca. Co godne podkreślenia, nie idzie w tym wszystkim drogą na skróty. Zamiast armii efektów specjalnych, stawia na atmosferę. Pierwsza próba związana z kinem science fiction zdecydowanie została zaliczona. Ale już niedługo Villeneuve’a czeka prawdziwy egzamin dojrzałości, bo w takich kategoriach należy rozpatrywać chęć zmierzenia się z legendą „Blade Runnera”. Pozostaje czekać i trzymać kciuki. Oby i tym razem było na co.