Olga Lipińska: Nazywano ją ''żelazną damą TVP''. Po emisji pamiętnej piosenki rozpętało się piekło
Kobieta niepokorna. Pracoholiczka i tyranka, która żelazną ręką trzymała swoich artystów. A mimo to najlepsi aktorzy – tuzy polskiej sceny, gwiazdy małego i wielkiego ekranu – marzyli o tym, by móc z nią pracować. I nic dziwnego, bo programy „królowej telewizyjnego kabaretu” cieszą się niesłabnącą popularnością – nawet mimo tego, że Olga Lipińska, która na początku kwietnia skończyła 78 lat, od dawna już nie pojawia się w studiu i odwiesiła karierę na kołek.
09.04.2017 12:36
Do odejścia z telewizji została zmuszona. Śmiała się, że to po części jej wina, bo nie mogła się powstrzymać przed „drażnieniem Kościoła”, a władza nie tolerowała jej „wybryków”. Wprawdzie zaproponowano jej występ w jakimś show „pod publiczkę”, ale Lipińska nigdy nie zamierzała robić niczego wbrew sobie. Wolała usunąć się w cień.
Chociaż niektórzy nazywali ją „żelazną damą telewizji”, Olga Lipińska przyznawała, że jest osobą bardzo nieśmiałą, niepewną siebie i zakompleksioną. Jej mama, kobieta surowa i wymagająca, w dzieciństwie wpędziła ją w ogromne kompleksy.
- Kiedyś podsłuchałam rozmowę mamy i babci. To był ostatni raz w życiu, kiedy podsłuchiwałam: „Co ja mam zrobić z taką pokraką? Nie dość, że ma krzywe zęby i stawia nogi do siebie, to jeszcze bez przerwy choruje” - opowiadała w „Wysokich Obcasach”.
Od tamtej pory uważała się za dziewczynę nieatrakcyjną i nie sądziła, że ktokolwiek mógłby się nią zainteresować. Długo była singielką – przekonana, że pisane jest jej życie w samotności. Być może dlatego początkowo nie mogła zauważyć, że prawdziwą miłość ma tuż pod nosem.
Andrzeja Piotrowskiego – którego nazywała Piotrem – poznała pod koniec lat 50., kiedy zaczynała pracę w telewizji. Lipińska od razu wpadła mu w oko, toteż nie zwlekając, Piotrowski zaprosił ją do kina. Ona się zgodziła, choć przyznawała, że adorator jakoś szczególnie jej nie interesował. Ale on się nie poddawał. Został jej przyjacielem i cierpliwie czekał. I wreszcie Lipińska zdała sobie sprawę, że bez Piotra żyć już nie potrafi. Dzięki niemu odżyła, zaczęła wierzyć we własne siły.
- On był dla mnie ojcem, matką, Makarenką. „Ty jesteś bardzo zdolna”. „Wszystko ci wychodzi”. Aprobata absolutna. To, czego nie miałam w domu – opowiadała. I chociaż zdarzały się jej mniejsze i większe zauroczenia, wiedziała, że bez Piotrowskiego nie potrafiłaby funkcjonować.
- Piotr był moim najlepszym wyborem życiowym. I nie tylko dlatego, że wyciągał mnie spod szafy, z najgorszych dołów psychicznych – dodawała.
Ale nie kryła, że najważniejsza zawsze była dla niej praca.
- Tak naprawdę zakochana do dna byłam zawsze w mojej pracy – podkreślała.
I nikt nie był w stanie z nią konkurować. Dzięki pracy Lipińska się zmieniała, przechodziła prawdziwą metamorfozę. W studiu telewizyjnym ulatywała jej nieśmiałość i niepewność, stawała się kobietą zdecydowaną, stawiającą na swoim, potrafiącą zapanować nad grupą aktorów. Dlatego też nigdy nie zdecydowała się na macierzyństwo.
- Wiedziałam, że dziecko odciągnie mnie od pracy. Wszystko co robiłam, starałam się wykonywać jak najlepiej, ale wiem, że dziecka nie wychowałabym najlepiej. Nie chciałam też, aby ktoś obcy mi je wychowywał – mówiła w magazynie „Świat i ludzie”.
Nie było dla niej tematów tabu. Śmiała się ze wszystkiego i wszystkich. I w pewnym momencie okazało się, że nadepnęła komuś na odcisk. Rozdrażniła Kościół, choć sama zapewniała, że robiła to tylko z patriotyzmu.
- Bałam się, że przerobią nam Polskę na państwo wyznaniowe – mówiła w „Wysokich Obcasach”. Kiedy w jej programie wykonano piosenkę „Urzędnicy Pana B.”, rozpętało się piekło.
- Zadzwonił Aleksander Małachowski: „Pani Olgo, co pani zrobiła! Poseł Niesiołowski będzie składał interpelację w Sejmie”. Interpelacji w końcu nie złożył, ale nazwał mój kabaret paskudztwem– opowiadała. - Kiedy przegłosowano ustawę o radiofonii i telewizji, w którą zostały wpisane 'wartości chrześcijańskie', ogłosił, że to właśnie po to, żeby Lipińska w swoim kabarecie przestała obrażać Kościół. Szaleństwo! Do telewizji posypały się listy pisane z parafii, często pod dyktando, bo identyczne. Były też telefony z Episkopatu. Chodziłam na dywanik do kolejnych dyrektorów.
Z telewizji odeszła w 2005 roku. Twierdziła, że się jej pozbyto, proponując prowadzenie show, które zupełnie nie wpisywało się w jej ambicje. I raczej nie widzi możliwości powrotu na mały ekran.
- Uważają, że jestem konfliktowa, taka, śmaka i owaka – mówiła w „Wysokich Obcasach”. - Nie umiem być miła i usłużna, to fakt. Nie chce występować w reklamach, chociaż przyznawała, że proponowali jej „niezłe pieniądze” za reklamę zupy. Znalazła sobie jednak inne źródło utrzymania.
- Piszę felietony. Wydaję książki. Mam tantiemy. Wynajmuję mieszkanie. Nie jest źle – mówiła i dodawała: - Uważam, że to przeczekam i że wszystko przede mną. Że swojego „Hamleta” jeszcze zdążę zrobić.
W 2005 roku felietony Olgi Lipińskiej publikowane w „Twoim Stylu” zostały wydane w formie książkowej jako „Mój pamiętnik potoczny”. Kolejne zbiory („Co by tu jeszcze” i „Jeszcze słychać śmiech”) trafiały na półki księgarskie w 2009 i 2013 roku.