Opowieść o dwóch siostrach
Mówi się, że z biegiem lat, czas upływa szybciej i niezauważalnie. Na spotkaniach rodzinnych babcie i ciocie powtarzają Tak niedawno byłeś taki malutki Jasiu, że mogłam cię brać na ręce. Mówią tak, nawet gdy Jaś ma lat 30 i własne dzieci. Wspominają dawne, lepsze czasy, często marząc o powrocie młodości.
Suzette - jedna z głównych bohaterek filmu Siostrzyczki nie musi tego pragnąć. Dla niej czas zatrzymał się pod koniec lat 60., gdy razem z najlepszą przyjaciółką Vinnie szalała na rockowych koncertach, spotykała się z tłumami muzyków i żyła chwilą. Dziś zachowuje się jak dwudziestolatka, wygląda jak trzydziestolatka, choć w metryce ma prawie dwa razy tyle. Pracuje ciągle w tej samej knajpie, serwując ciągle te same drinki. Gdy zostaje zwolniona, oznacza to koniec pewnej epoki. Suzette nie chce przyjąć tego do wiadomości i wyrusza do Phoenix, gdzie mieszka jej przyjaciółka Vinne - dziś szanowana żona prawnika i matka dwóch córek. Po drodze Suzette zabiera dziwnego i neurotycznego pisarza Harry'ego. Na miejscu okazuje się, że Vinnie jest zupełnie innym człowiekiem, niż oczekiwała tego jej siostrzyczka. Teraz albo przyjaciółki na nowo się poznają i pokochają....albo pożegnają na zawsze.
Scenarzysta i jednocześnie reżyser obrazu Bob Dolman przyznaje, że inspiracją dla niego była piosenka Jima Morrisona Stoned Immaculate. Chciał pokazać w swoim filmie zderzenie dwóch wartości - wolności i odpowiedzialności. Tradycyjnie takie spotkanie jest pokazywane poprzez konflikt młody-stary, Dolman postanowił pokazać osoby w tym samym wieku. Dzięki temu zabiegowi film nie jest banalny, mimo iż powtarza znane prawdy.
Zaskakuje ilość ciepła i optymizm, przez cały czas obecne w "Siostrzyczkach", które sprawiają, że film ogląda się bardzo dobrze. Nie drażnią schematyczne rozwiązania niektórych sytuacji, gdyż reżyser zdaje się szeptać przecież takie jest życie.
Niewątpliwą zaletą scenariusza są interesujące postacie. Najciekawsza jest Suzette, kobieta-wulkan, wiecznie pełna energii, żywiołowa, zabawna. To kobieta, która żyje chwilą i czerpie z tego niezwykłą radość. Każdy z nas chciałby chwilami mieć jej spontaniczność. Bardzo dobrze podkreśla te cechy Suzette aktorka Goldie Hawn. Jest to dla niej zupełnie nowa rola, zupełnie nie przypominająca bohaterek, które grała w "Zmowie pierwszych żon" czy "Ze śmiercią jej do twarzy".
Ciekawą postacią jest grany przez Geoffreya Rusha pisarz Harry. To neurotyk, ma obsesje na punkcie czystości, a do Phoenix przyjechał... zabić swojego ojca. Gdy poznaje Suzette jest oszołomiony jej spontanicznością. Z czasem zaczyna ją coraz bardziej lubić i poznawać od zupełnie innej strony. Rush tą rolą udowadnia, że ma wielki talent komediowy, nie tylko dramatyczny. Sceny w których występuje razem z Hawn należą do najlepszych w filmie.
Druga z siostrzyczek, Vinnie siłą rzeczy schodzi na drugi plan. Nie jest ani tak barwna, ani żywiołowa jak Suzette. Chodzi w sterylnie czystych, beżowych kostiumach i mówi skomplikowanym, wystudiowanie oficjalnym językiem (Ludzie się zmieniają Suzette. Nie jest to łatwe, zresztą nigdy nie było. Nie mogłabym być jednak osobą, którą była, bo osoba, którą była, nie jest osoba, którą jestem). Grająca ją aktorka, Susan Saradon jest dobra, ale niknie, gdy na ekranie pojawia się Hawn.
Oprawa filmu jest prawie niewidoczna. Kamera spełnia funkcje aparatu fotograficznego, nie nadaje szczególnego znaczenia żadnym scenom. Widz może się skupić na historii, a nie na kunszcie operatora. Inaczej jest z kostiumami, zaprojektowanymi przez Joaquline West, które podkreślają różnice między światami Vinnie i Suzette.
Ważna w filmie jest oczywiście muzyka - w końcu siostrzyczki były wielkimi fankami rocka. Dynamiczna i głośna podkreśla charakter świata, w którym żyje od lat 60. Suzette. Na ścieżce dźwiękowej do filmu znalazły się utwory m. in. Talking Heads, Tommy'ego Lee i Chrisa Robinsona (prywatnie zięcia Hawn).
Polecam Siostrzyczki jest to bardzo miła, pogodna komedia ze znakomitym aktorami. Nie zmieni nic w waszych życiach, ale zapewni półtorej godziny świetnej zabawy.