Oscary 2019: Najgorsza gala w historii kina
Tegoroczna gala Oscarów była wyjątkowo rozczarowująca. Zabrakło nie tylko nagród dla "Zimnej wojny", lecz także emocji, humoru i polotu. Było po prostu bardzo nudno.
25.02.2019 | aktual.: 25.02.2019 11:36
Do pracy zasiedliśmy pełni entuzjazmu. Trzy nominacje dla "Zimnej wojny", Joanna Kulig na czerwonym dywanie, a u nas na stole pyszne przekąski. Humory nam dopisywały. Nie mogliśmy się doczekać… i wtedy się zaczęło.
Decyzja o tym, by w tym roku nie było jednego prowadzącego, wydawała się dość kontrowersyjna. Kevin Hart, który miał być gospodarzem wieczoru, zrezygnował z pełnienia tej funkcji po tym, jak odkopano jego homofobiczne wpisy w mediach społecznościowych. Na jego miejsce nie znalazł się nikt chętny. Dlatego zamiast jednego gospodarza, galę prowadzili aktorzy wręczający nagrody. Niestety w efekcie ceremonia stała się bardzo monotonna.
Większość prowadzących wygłaszała wyświechtane frazesy, a sporadyczne żarty niekoniecznie bawiły. Bez prowadzącego, który by to wszystko trzymał w ryzach, niestety zrobiło się nudno.
Ale emocji zabrakło również u odbierających statuetki. Nagradzani zachowywali się tak, jakby w ogóle się nie cieszyli z tej – bądź co bądź – prestiżowej nagrody.
Zobacz także
Największe rozczarowanie przyszło w momencie, gdy Alfonso Cuaron odebrał nagrodę za najlepsze zdjęcia. Choć wiedzieliśmy, że "Roma" była największą konkurencją "Zimnej wojny", liczyliśmy mocno na to, że Łukasz Żal dostanie Oscara. Niestety stało się inaczej.
Jeszcze gorzej zrobiło się, gdy "Roma" zgarnęła statuetkę w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Tutaj mieliśmy mniejszą nadzieję na wygraną. Ale reakcja Cuaróna wskazywała na to, że nie jest zbyt zadowolony z tej nagrody. Być może liczył na statuetkę w głównej kategorii. Gdy odbierał Oscara, nie wyglądał na szczęśliwego, być może dlatego, że Oscara w tej kategorii nie zalicza odbierającemu ją reżyserowi, tylko krajowi, który do Oscara go zgłosił. Cuaron ucieszył się natomiast ze statuetki w kategorii najlepszy reżyser. My trochę mniej – ponownie Pawlikowski musiał obejść się smakiem.
Jednym z bardziej irytujących momentów tegorocznej gali był występ Lady Gagi i Bradleya Coopera. Para wdzięcząca się do siebie na scenie – ku uciesze fanów "Narodzin gwiazdy", którzy mają nadzieję, że ta dwójka będzie miała romans – wyglądała bardzo teatralnie. Przytulanie, spojrzenia głęboko w oczy… i to wszystko przed nosem partnerki Coopera. Niesmacznie. I w dodatku nieczysto.
A teraz o tym, co nam się podobało: Olivia Colman i Mahershala Ali z nagrodami, film Spike'a Lee z nagrodą za scenariusz i Oscar dla filmu o miesiączce. Doceniamy też to, że nagrodę za najlepszy film odebrał "Green Book", a nie na przykład przeciętny "Bohemian Rhapsody".
Tegoroczna gala była mimo wszystko emocjonująca - w trzech zaledwie momentach – a to za sprawą trzech nominacji dla "Zimnej wojny". Szkoda, że nie dostaliśmy żadnej statuetki, ale trzy nominacje dla Polaków to ogromny sukces.
Miejmy jednak nadzieję, że za rok będzie ciekawiej i ktoś lepiej dopracuje scenariusz gali. Albo po prostu wreszcie go napisze. W przeciwnym razie szkoda zarywać noc.