"Ostatnie tango w Paryżu": słynna scena nie była udawana. Wstrząsające kulisy
05.12.2016 | aktual.: 05.12.2016 10:57
„Ostatnie tango w Paryżu" przez długie lata zasłużenie cieszyło się sławą jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów XX wieku. Z powodu śmiałych scen erotycznych cenzorzy nie dopuścili dzieła Bernardo Bertolucciego do dystrybucji w kilku krajach, a jego premiera wywołała niemały skandal. Dziś, 44 lata po premierze, owiany złą sławą obraz wraca. Wszystko za sprawą słów reżysera, które przypomniał magazyn „Elle”.
Krytyka film doceniła, posypały się nominacje do rozmaitych nagród (m.in. Oscara). Odtwórczyni głównej roli, Maria Schneider, z dnia na dzień stała się gwiazdą wielkiego formatu, istnym symbolem seksu oraz ikoną rewolucji obyczajowej. Jednak jej prawdziwe życie było nie mniej burzliwe niż to na ekranie.
Kochająca skandale, uzależniona od narkotyków i lecząca się w szpitalu psychiatrycznym Schneider chętnie szokowała, wygłaszając kontrowersyjne opinie i zachowując się w sposób totalnie nieprzewidywalny. Była to po części jej reakcja obronna na to wszystko, co wydarzyło się na planie i tuż po premierze filmu.
''Nie byłam na to przygotowana''
Miała 19 lat, gdy wygrała casting i zaproponowano jej rolę w „Ostatnim tangu w Paryżu” w reżyserii Bernardo Bertolucciego, historii seksualnej relacji pięknej Francuzki i Amerykanina w średnim wieku.
Schneider zgodziła się, nie wiedząc wtedy jeszcze, jakie konsekwencje pociągnie za sobą ta decyzja.
''Ten film zrujnował jej życie''
Praca przy filmie okazała się dla młodej aktorki zbyt trudnym fizycznie i emocjonalnie przeżyciem. Była wściekła i czuła się wykorzystana przez reżysera.
- Był gruby, spocony i strasznie manipulował Marlonem i mną – żaliła się po latach.
Od tamtej pory Bertolucci stał się jej wrogiem. Po zakończeniu zdjęć nie odezwała się do niego ani słowem, a kiedy kilka lat później spotkali się na festiwalu, oznajmiła: „Nie znam tego pana. Bertolucci to nie reżyser, to gangster!”.
- Byłam z Marią, kiedy pierwszy raz oglądała „Ostatnie tango w Paryżu” *- opowiadała dziennikarzom przyjaciółka Schneider, Esther Anderson. - Była w szoku. Nie miała pojęcia, co oni z nią zrobili. Wybiegła z kina, krzycząc. Ten film zrujnował jej życie.*
Bagietka i masło
Powodem, dla którego po 44 latach od premiery cała sieć mówi o „Ostatnim tangu w Paryżu”, jest niedawna publikacja w „Elle”. Magazyn przypomniał wypowiedź Bertolucciego (na zdjęciu) sprzed trzech lat, w którym przyznał, że słynna scena gwałtu nie była uzgadniana ze Schneider.
- Jedliśmy z Marlonem śniadanie na podłodze, gdzie kręciliśmy film - wspomina włoski twórca. - Była tam bagietka i masło, i od razu obydwaj pomyśleliśmy o tym samym. W pewien sposób byłem okropny dla Marii, bo nic jej nie powiedziałem. Nie chciałem jednak, aby Maria odgrywała swoje upokorzenie, swój gniew. Chciałem zobaczyć jej reakcję jako dziewczyny, a nie aktorki. Czuję się za to bardzo winny, ale nie żałuję. Czasami, żeby robić kino, osiągnąć coś, musimy być całkowicie wolni – mówił Bertolucci we włoskiej telewizji.
Wyznanie filmowca, który w tym roku skończył 76 lat, rozgrzało media społecznościowe do czerwoności. Swoje oburzenie wyrazili m. in. Jessica Chastain, Anna Kendrick czy Chris Evans, którzy nie szczędzili gorzkich słów pod adresem Brando i Bertolucciego.
Czuła się zgwałcona
Oburzenie jest jak najbardziej zasadne. Problem w tym, że o skandalicznym zachowaniu Brando i Bertolucciego aktorka opowiadała już w 2007 roku w obszernym wywiadzie, jakiego udzieliła brytyjskiemu „Daily Mail”.
- Powinnam zadzwonić po agenta albo prawnika i poprosić, by przyszli na plan – mówiła, oburzona, że reżyser zmusił ją do zagrania w scenie, której nie było w scenariuszu.
Jednak wtedy rewelacje Schneider przyjęto z niedowierzaniem. Niektórzy nawet dopatrywali się w jej słowach konfabulacji przebrzmiałej gwiazdy, która chce, aby ponownie było o niej głośno.
''Jestem aktorką, nie prostytutką''
„Ostatnie tango w Paryżu” przyniosło Marii sławę, ale nie taką, o jakiej może marzyć nastolatka i początkująca gwiazda kina.
- Było mi przykro, że nagle zaczęto mnie traktować jak symbol seksu* – zwierzała się w „Daily Mail”. *- Chciałam być rozpoznawalna jako aktorka, a ten cały skandal i zamieszanie związane z filmem wpędziły mnie w załamanie nerwowe.
Proponowano jej wprawdzie kolejne role, ale przede wszystkim takie, w których musiałaby ponownie eksponować swoje wdzięki. A Schneider zależało na zerwaniu z tym wizerunkiem.
- Jestem aktorką, nie prostytutką – powiedziała, odrzucając rolę w równie niesławnym „Kaliguli” Tinto Brassa.
Otoczona przez żądne krwi media, zaczęła znieczulać się narkotykami, by „uciec od rzeczywistości”. Raz nawet próbowała popełnić samobójstwo. W 1975 roku zgłosiła się jako pacjentka do szpitala psychiatrycznego. Aktorka chciała być bliżej swojej ówczesnej dziewczyny, fotografki Joan Townsend.
''W Hollywood to nie przejdzie''
*- To niezwykłe. Zagrałam w 50 filmach, a wszyscy i tak pytają mnie o „Ostatnie tango w Paryżu” *- irytowała się we wspomnianym wywiadzie.
Film miał ciążyć na jej karierze już do końca życia, choć przyjaciele twierdzili, że nie udało się jej powtórzyć zawodowego sukcesu również ze względu na orientację seksualną.
- Była symbolem seksu, niezwykle piękną kobietą z taką charyzmą, a przy tym mężczyźni nie mogli jej mieć? W Hollywood to nie przejdzie – tłumaczyła reżyserka Penelope Spheeris (m.in. „Świat Wayne'a”).
Po raz ostatni Schneider pojawiła się na dużym ekranie w 2008 roku. Zmarła trzy lata później, po przegranej walce z nowotworem. Miała 58 lat. Ostatnim filmem w dorobku Bernardo Bertolucciego jest dramat „Ja i ty” z 2012 roku.