"Paterson": lekcja zen. Najlepszy film 2016 roku [RECENZJA]
Sok z kina Jima Jarmuscha. Niby powtórka z rozrywki, bo nie ma w tym filmie nic, czego nie widzieliśmy już wcześniej, ale wszystko w nim nosi znamiona arcydzieła. "Paterson" jest spełnieniem marzeń jednego z największych outsiderów amerykańskiego kina. Jarmusch stworzył pieśń pochwalną na cześć codzienności, którą chce się słuchać raz za razem.
Trzeba mieć tupet, żeby zrobić film o zwykłym kierowcy autobusu, który nazywa się tak samo, jak jego miasto. Paterson (Adam Driver)
codziennie wstaje po szóstej, je płatki na śniadanie i idzie do pracy. Wysłuchuje lamentu przełożonego, potem podsłuchuje swoich pasażerów. Wraca do domu, gdzie czeka na niego dziewczyna Laura (Golshifteh Farahani)
i złośliwy buldog angielski, z którym chodzi na spacery. Poza tym jest poetą. Zdania zapisywane przez niego w notatniku widzimy na ekranie.
Jarmusch wie, jak zrobić coś z niczego - fascynujący film o poecie, który pisze wiersz o pudełku zapałek. Paterson jest człowiekiem nie z tego świata, nie ma komórki i nie ma go na Facebooku. Funkcjonuje w rzeczywistości równoległej, skupiony na mikro rzeczach i mikro wydarzeniach. Skala makro go nie interesuje. Wydaje się trochę wyłączony z życia, przypomina mnicha zen, który znajduje sens w pustce, ale gdy trzeba, zachowuje trzeźwość umysłu komandosa.
Urzeka cudowna lekkość tej opowieści. Ma się wrażenie, że powstała bez wysiłku, jakby reżyser wstał i go nakręcił ot, tak, bo chciał. A przecież każda scena tego filmu jest przemyślana i precyzyjnie wyważona. Warto zwrócić uwagę, żeby nie stracić proporcji - „Paterson” jest komedią egzystencjalną. Na Festiwalu w Cannes, gdzie oglądałem go po raz pierwszy, publiczność ryczała ze śmiechu, nagradzając brawami komiczne sceny. Szczególnie gromkie owacje zbierał pies głównego bohatera, odgrywający kluczową rolę jako najzabawniejszy czarny charakter (sic!).
Drogi Jarmuscha i Adama Drivera, odtwórcy głównej roli, musiały się kiedyś przeciąć. Aktor znany z serialu „Dziewczyny” i odtwórcy Kylo Rena w „Gwiezdnych wojnach: Przebudzeniu mocy”, ma w sobie cechy wielu bohaterów kina twórcy “Mystery Train”. Z łatwością można go sobie wyobrazić w jego ostatnim dramarcie o wampirach. W „Patersonie” od pierwszej sceny wiemy, że to właściwy aktor we właściwej roli - Driver grający kierowcę autobusu… Ocierających się o absurd zbieżności tego typu jest tu bez liku.
„Paterson” jest filmem o miłości do życia i o miłości w ogóle. Podobnie jak codzienność głównego bohatera, jego związek z irańsko-amerykańską dziewczyną, również składa się z małych, pozornie nic nieznaczących rytuałów, które w sumie składają się w coś większego. Ale to większe coś też kiedyś przeminie. O co więc warto kruszyć kopie? Reżyser nie odpowiada na to pytanie, ale z jakim wdziękiem i humorem pyta! Najlepszy film wchodzący w tym roku na ekrany polskich kin.
Ocena 9/10
Łukasz Knap