Piekielnie zdolna, aktorka bez granic. "My, trzydziestolatkowie, powinniśmy zrobić porządek"

Jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Grała u Szumowskiej i Vegi. Jej kariera nabiera rozpędu, ale w rozmowie z WP nie kryje, że "dobra zmiana" zaszła jej za skórę. Kim jest Małgorzata Gorol?

Piekielnie zdolna, aktorka bez granic. "My, trzydziestolatkowie, powinniśmy zrobić porządek"
Źródło zdjęć: © East News
Łukasz Knap

05.04.2018 14:40

Łukasz Knap: Kto ty jesteś?
Małgorzata Gorol: Nie wiem.

To prawda, co o tobie piszą?

Absolutnie nieprawda. Wszystko, co o mnie piszą, to nieprawda (śmiech).

Na mieście mówią, że jesteś energiczna i pracowita. To też nieprawda?

To prawda.

Skąd ci się to wzięło?

Z domu. Moi rodzice zawsze mieli duży szacunek dla pracy. Pracowałam od 16 roku życia i cokolwiek robiłam, robiłam starannie. Moje rodzeństwo ma podobne podejście. Chyba wszyscy mamy w genach śląską rzetelność. Poza tym od dziecka miałam kontakt ze sportem. Trenowałam wyczynowo gimnastykę artystyczną od siódmego do dwunastego roku życia.

Aktorstwo to też praca z ciałem.

Jest dużo analogii między sportem i aktorstwem: treningi przypominają próby, ale już spektakl czy film to nie zawody. Jest też kwestia rywalizacji. Na studiach mówili nam, że średnio dwie osoby z grupy zostają w zawodzie. Wiedziałam, że jestem tą osobą. Kilka lat zdawałam do szkół teatralnych. Byłam bardzo ambitna. Teraz wyluzowałam, jestem w tym zawodzie, jest ok.

Myślisz, że teraz będzie łatwo? W aktorstwo chyba zawsze wpisana jest rywalizacja i ambicja.

Z rywalizacją się nie zgodzę. Z Moniką Frajczyk, Martą Ścisłowicz, Jaśminą Polak i Martą Nieradkiewicz w Starym Teatrze byłyśmy koleżankami, partnerkami. Tworzyłyśmy zespół. Nie myślę też, że będzie łatwo. Zresztą “łatwo” mnie nie interesuje. Dużo jest do zdobycia. Nie mam na myśli sukcesu, mówię o umiejętnościach.

Jakie umiejętności masz na myśli?

Podobają mi się aktorzy, którzy są jednocześnie sportowcami lub tancerzami. Do tego śpiewają. Aktor powinien umieć lub móc wszystko. Ha!

Ograniczeniem wysportowanego aktora jest to, że będzie miał trudność z zagraniem otyłego bohatera. Zgodziłabyś się przytyć do roli dziesięć kilo?

Myślałam o tym wczoraj w nocy (śmiech). Wiele razy zadawałam sobie pytanie, czego bym nie zrobiła dla roli i dochodzę do wniosku, że takich rzeczy jest bardzo mało. Staram się myśleć o wyzwaniach aktorskich jako możliwościach, a nie ograniczeniach. Zgodziłabym się przytyć dziesięć kilo, ale nie więcej, gdyby rola ode mnie tego wymagała i miałabym opiekę dietetyka. Ale nie zgodziłabym się na udział w eksperymencie jak w “Super Size Me”, polegającym na tym miałabym się zapychać niezdrowym jedzenie. Nie zjadłabym też mięsa, poprosiłabym reżysera o zamiennik.

Ale nie traktujesz swojego ciała jako świątynię, którą możesz zbrukać jakąś rolą? Chyba w każdym filmie, w którym grasz, masz rozbieraną scenę.

Ależ moje ciało jest świątynią! (śmiech). Zagrałam w dwóch filmach. To nie powód, żeby robić z tego temat. Jestem często pytana o rozbierane sceny, co zaczyna mnie już trochę irytować. Role nie są w stanie zbrukać mojej cielesności. Za to np. brak szacunku, czy delikatności na planie pozostawiają niesmak. To samo dotyczy emocji.

Obraz
© Materiały prasowe

Jakie emocje łączą się dla ciebie z “Twarzą”?
Ogromne. Robiliśmy go dwa lata temu, przed “Planem B”. Pracowałam wtedy jeszcze w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Zaczynaliśmy pracę nad “Procesem” Krystiana Lupy. Dwa wielkie marzenia spełniły się jednocześnie. Kiedy przyjechałam na drugą transzę zdjęć, Cezary Morawski był już dyrektorem teatru. Odeszłam z Teatru Polskiego. Następna pora roku w filmie - przeniosłam się do Starego Teatru w Krakowie. Dwa lata temu ten film wydawał mi się zabawny jako komentarz do naszej sytuacji w kraju, dziś wydaje się, że nawet nasze poczucie humoru jest cenzurowane. Podczas pracy nad nim, chyba po raz pierwszy pomyślałam, że mogę kiedyś wyjechać z Polski. Ale wraca do mnie też myśl, że to my, trzydziestolatkowie, powinniśmy zrobić porządek.

Z czym tak się szarpiesz?

Nie zgadzam się na degradację najlepszych scen w tym kraju. Świetnym zespołom, których byłam częścią, podcięto skrzydła w trakcie lotu.

Zamiast lotów są nieloty.

Coś gorszego. Teatry zostały przeorane, ludziom brakuje twórczej energii. Rozmawiam z wieloma artystami, którzy mają dosyć z tego, że muszą się ciągle tłumaczyć ze swojego światopoglądu, odpowiadać na pytanie, dlaczego szkalują Polskę i śmieją się z Polaków. Teraz nie da się normalnie rozmawiać o Polsce, a jednocześnie nie da się nie rozmawiać. Paranoja.

Byłaś na ostatnim proteście w Czarny Piątek?

Tak. I trąbiłam z całych sił (śmiech). Nigdy nie byłam na tylu protestach, ile w ostatnich dwóch latach.

Ludzie wychodzą na ulice i pokazują, że im zależy. Brakowało nam wcześniej przykładów obywatelskich postaw.

Może tak, ale brakuje mi słów na to, co się dzieje. W wakacje protestowałam w kilku miastach: we Wrocławiu, Krakowie, Katowicach i Warszawie. W Krakowie ktoś protestował z tablicą: zabraliście nam wakacje, ale nie zabierzecie wolności! To było o mnie. Pomyślałam: no kuriozum! Na ostatnim marszu było czuć wielką siłę. I było nas naprawdę dużo. Jest moc.

Nie sądziłem, że nasza rozmowa pójdzie w tę stronę. Twoja kariera nabiera rozpędu, przed tobą duże role. Ten kraj ci to daje. O co się bijesz?

Strasznie doceniam to, że jeszcze pracuję, bo mam wrażenie, że to jest końcówka. Mówię serio. To jest jakiś koniec. Co więcej, mam wrażenie, że jest już za późno, żeby odwrócić tę schyłkową tendencję. I nie myślę o tym, że wydarzy się coś strasznego, bo już się wydarzyło. Już jest za późno.

Czego właściwie się obawiasz? Cenzury?

Tak, tego się boję, że będzie u nas jak na Węgrzech. Teraz aktorzy z całej Polski przyjeżdżają do Warszawy. W Warszawie jeszcze da się pracować, w innych miastach już nie. Cieszę się, że mamy tu pracę, ale publiczność wielu miast zasługują na to, żeby mieć utalentowanych artystów u siebie. Dlaczego teraz wszyscy mają pracować w Warszawie?

Twoje próby filmowe były związane z tym, że czułaś, że polski teatr się kurczy?

Zawsze chciałam grać w filmie. Miałam szczęście, że zauważyła mnie Małgorzata Szumowska, która przyjechała specjalnie do Wrocławia, żeby zobaczyć mnie w dwóch spektaklach.

To musiało być wyróżniające, że znana reżyserka sama cię znalazła i zaprosiła do filmu?

To się właściwie nie zdarza. Cieszę się, że mnie znalazła, bo ja nie wypadam najlepiej na castingach. Zaufałam jej całkowicie, robiłam wszystko, co chciała. Uwielbiam silne kobiety, a ona taka jest, do tego ma fantastyczne poczucie humoru.

Obraz
© East News

Na okładkowym zdjęciu w “Harper’s Bazaar” widać, że jest między wami chemia. Zastanawiam się jak wyglądała wasza praca na planie. W filmie jesteś dziewczyną głównego bohatera, granego przez Mateusz Kościukiewicz, faceta Szumowskiej. Scenarzystą i operatorem jest Michał Englert, jej były mąż.
Małgosia z Michałem tworzą operatorsko-reżyserski team marzeń do którego, miałam wrażenie, nikt z zespołu nie ma pełnego dostępu. Ale zarazem na planie było normalnie, rodzinnie. Szumowska jest wyluzowana. Kręcąc ten film dużo się śmialiśmy.

Nauczyły cię czegokolwiek te role?

Tak, bo praca w filmie jest zupełnie inna niż praca w teatrze. Wiem, że wielu rzeczy nie umiem i to mnie bardzo kręci.

Jak przydarzył ci się występ w “Botoksie”?

Dostałam telefon w wakacje z propozycją, żeby zagrać w serialu Patryka Vegi i się zgodziłam.

Jak było?

Fajnie. Zaskakująco sprawnie i szybko. Moja rola nie była duża, na planie zdjęciowym spędziłam trzy dni. Patryk jest ciekawym człowiekiem. Poznaliśmy się w jego biurze, w którym jest takie dziwne urządzenie sportowe. Zapytałam go, co to, a on zapytał czy chcę spróbować. Przez dziesięć minut wisiałam do góry nogami. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Patrykiem.

Nie żałowałaś, że wystąpiłaś w produkcji, która jest filmowym odpowiednikiem płachty antyaborcyjnej?

Nie wiem, czy powinnam się do tego przyznać, ale nie widziałam ani filmu “Botoks”, ani serialu. Scenariusz dwóch odcinków, w których grałam, nie wydał mi się podejrzany. Mam świadomość, że udział w jakimś przedsięwzięciu sprawia, że sygnujesz je swoim nazwiskiem. Ale bez przesady. O ile przedsięwzięcie nie jest propagandowe, mogę przecież zająć lub reprezentować każdą stronę konfliktu, czy światopoglądu. Im dalej od mojego, tym ciekawiej.

No i tu jest pytanie o to, czy aktor może później krytykować film, w którym zagrał. Mnie zaimponowało, że Sebastian Fabijański skrytykował “Botoks”, a później zagrał w kolejnym filmie Vegi. Aktor powinien mieć swobodę powiedzenia, że coś mu się nie podoba.

Z tym akurat nie mam problemu. Pytanie, po co to robić na forum publicznym. To jak obgadywanie. Strzelanie do swojej bramki.

Wyobrażasz sobie, że mogłabyś nie być aktorką?

Nie jestem tylko aktorką. Biorę pod uwagę, że mogę rozwijać się w różnych zawodach. Zawsze chciałam studiować na ASP, w ogóle chciałabym jeszcze studiować. Zachwycają mnie witraże. Chciałabym je kiedyś robić.

Obraz
© Ania Powałowska
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (590)