W sumie już prawie 10 mln osób. Takiego hitu w Polsce nie było od lat
W obliczu bardzo słabych wyników większości polskich produkcji w tym roku, wiele osób miało wątpliwości, czy piąta odsłona "Listów do M." poradzi sobie w kinach. Zwłaszcza że poprzednia część z powodu pandemii nie trafiła na duży ekran. Świąteczny tytuł po raz kolejny okazał się jednak wielkim przebojem. Obejrzało go już ponad milion widzów.
Tak przedstawia się historia serii "Listy do M." w telegraficznym skrócie: Pierwsza część filmu, która miała premierę w 2011 roku, zgromadziła w kinach 2,56 mln widzów. Był to najlepszy wynik w sezonie. W 2015 roku drugą część obejrzało 2,97 mln widzów. Rezultat jeszcze lepszy od poprzednika, ale na liście kinowych przebojów sezonu druga pozycja. Minimalnie lepszą frekwencją (około 35 tys. osób) mogły się wówczas pochwalić "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy". W 2017 roku trzecia część "Listów do M." przekroczyła pułap 3 mln widzów, deklasując w ten sposób wszystkich konkurentów. Czwarta część z 2020 roku z powodu pandemii nie trafiła do kin i można ją było oglądać jedynie w serwisie streamingowym Player.
W sumie trzy pierwsze części "Listów do M." obejrzało w kinach już ponad 8,5 mln osób. Więcej niż najpopularniejszy kinowy tytuł po 1989 roku - "Ogniem i mieczem", który zebrał 7,15 mln widzów. Śmiało można już zaryzykować stwierdzenie, że wkrótce widownia świątecznej serii przekroczy pułap 10 mln osób. Piąta część ma już bowiem na koncie milion widzów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do przekroczenia milionowego pułapu "Listy do M. 5" potrzebowały zaledwie 19 dni. Na dodatek widownia wciąż utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Podczas trzeciego weekendu wyświetlania świąteczna komedia zgromadziła jeszcze 142 tys. widzów. Można więc założyć, że na pewno do Mikołajek, a może nawet do samych świąt Bożego Narodzenia, będzie cieszyć się w kinach dużą popularnością.
W programie "'Listy do M. 5' – kulisy produkcji" Tomasz Karolak powiedział: "Jestem ciekawy wątków miłosnych, bo są one dla młodszych aktorów, którzy zazwyczaj je grają, rodzajem sprawdzianu. Wchodzi się bowiem w markę, którą ogląda w kinie trzy miliony ludzi i rodzi się pytanie: czy cię ludzie kupią, czy też nie?". Wydaje się, że Maria Dębska i Mateusz Banasiuk, bo ich głównie miał na myśli filmowy Święty Mikołaj, zdali ten sprawdzian.
Z bardzo dobrej strony zaprezentowała się zwłaszcza Dębska. Aktorka, która w ubiegłym roku dostała Złotego Lwa za pierwszoplanową rolę w filmie "Bo we mnie jest seks", udowodniła, że potrafi odnaleźć się także w znacznie lżejszym repertuarze. Choć, jak sama podkreśla, "w filmie było dużo scen wymagających emocjonalnie, w których na początku ma być śmiesznie, a potem robi się zupełnie poważnie. Poruszaliśmy się w przestrzeni dwóch konwencji. Myślałam, że sceny będą tutaj jednak prostsze i przyjemniejsze. Okazało się, że aby zrobić dobrą rozrywkę, to też trzeba się napracować".
Weteran serii Piotr Adamczyk skonstatował: "To jest za każdym razem ryzyko, że się zniszczy tym, co teraz robimy wyobrażenie, te oczekiwania, z którymi musimy się zmierzyć. Jak śpiewał Wojciech Młynarski: 'Trzeba wiedzieć, kiedy z szatni płaszcz ktoś bierze przedostatni'. Ja mam wrażenie, że tego przedostatniego płaszcza nikt nie wziął, bo wciąż to idzie w dobrym kierunku".
Patrząc na frekwencję w kinach na "Listach do M.5", trudno nie zgodzić się ze słowami Adamczyka. Świąteczna komedia jako pierwsza i najprawdopodobniej jedyna polska produkcja była w stanie w 2022 roku przekroczyć milionowy pułap widzów.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalicznych wczasach w pensjonacie "Biały Lotos", załamujemy ręce nad zdradą Henry’ego Cavilla oraz wspominamy największych mięśniaków kina akcji lat 80. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.