Polacy kupują coraz więcej biletów do kin. W rankingach oglądalności świetnie radzą sobie rodzime produkcje, niestety, za wzrostem oglądalności filmów made in Poland nie zawsze idzie jakość. W tym roku wiele razy załamywaliśmy ręce i mieliśmy ochotę wyjść z kina przed napisami końcowymi. Oto nasz ranking największych wtop polskiego kina tego roku. Traciliście nerwy na innych filmach? Krew psuły wam inne nieudolne produkcje? Czekamy na Wasze komentarze.
"Szatan kazał tańczyć" - najsmutniejszy polski film o seksie i ćpaniu
Film Katarzyny Rosłaniec jest jak jego bohaterka: smutny, niedojrzały i narcystyczny.
Przynajmniej w połowie składa się ze scen rozbieranych lub z używkami. Seksu zobaczymy w nim więcej niż w “Sztuce kochania” i prawdopodobnie wszystkich polskich produkcjach tego roku. Ale co z tego, skoro seks i ćpanie są częścią nużącej szkolnej rozprawki, która ani ziębi, ani grzeje?
Główna bohaterka Karolina nie wstydzi się własnego ciała i potrzeb, ale widz po wyjściu z kina nie będzie miał wątpliwości, że ta dziewczyna długo nie pożyje, jeśli się nie opamięta. Jak zawsze - wszystkiemu winny seks.
"Volta" - Machulski nie uwierzył w inteligencję widza
Twórca "Kilera" nakręcił komedię, która woła o pomstę do nieba. Plakat krzyczał: "Król komedii jest jeden". Niestety, to nie jest prawda, bo Machulski nakręcił film poniżej swoich możliwości. Widać w nim chęć stworzenia współczesnej satyry politycznej, komedii historycznej z elementami slapsticku i pocztówki Lublina, ale na dobrych chęciach się skończyło.
Pomysł na film nie był zły, zabrakło przede wszystkim wiary w inteligencję widza, bo zarówna intryga, jak i żarty są opowiedziane nieznośnie topornie. Zabrakło bigla i posiadających większą wyobraźnię realizatorów. Prześwietlone zdjęcia markujące brak budżetu wyglądają fatalnie. Jednym z głównych sponsorów "Volty" musieli być chyba włodarze lubelskiego, bo film jest reklamą tego województwa. City placement jest tak nachalny, że trudno nie pomyśleć, że fabuła była dodatkiem do skryptu kampanii reklamowej regionu.
"Totem" - piąta woda po kisielu Vegi
Epigońska podróbka stylu Patryka Vegi i Nicolasa Windinga Refna. “Totem” otrzymuje tytuł najgorzej oświetlonego i udźwiękowionego polskiego filmu 2017 tego roku, ale to nie wszystkie jego grzechy.
W naszej recenzji pisaliśmy: Fabuła? Jaka fabuła - raczej zwodnicze próby opowiedzenia historii mafijnej, w którą zamieszany jest recydywista Dziki i jego brat. Mamy porachunki gangsterów, obskurne kluby, warsztaty samochodowe i ustawki na bezludziu, ale widać wyraźnie, że Charon postawił na tzw. klimat. Dominują plany bliskie i wielkie zbliżenia - kadry miały chyba załatwić psychologię postaci, ale ten zabieg się nie udał, ponieważ nie ma w tym filmie bohatera, za którym chciałoby się iść, na nic też transowe sekwencje rodem z filmów Nicolasa Windinga Refna - nic tu nie chwyta, nie wciąga, nie ekscytuje, jednym słowem: ziew".
"Zerwany kłos" - religijny kicz rodem ze scholi
Wyżej podpisany otrzymywał pogróżki po krytycznej recenzji pierwszego filmu fundacji ks. Tadeusza Rydzyka. W recenzji można było przeczytać:
"Na pokazie prasowym reżyser “Zerwanego kłosa” przywitał dziennikarzy słowami "niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Ale z Ewangelią jego film ma niewiele wspólnego. “Zerwany kłos” pod przykrywką natchnionej religijnie biografii bł. Karoliny Kózkówny jest groźną w wymowie apoteozą uświęcenia przez przemoc. Pierwszy film wyprodukowany przez Fundację Lux Veritatis, z udziałem studentów i współpracowników toruńskiej uczelni Tadeusza Rydzyka, to czysta pornografia cierpienia na łańcuchu prostacko interpretowanej teologii katolickiej. Tani, religijny kicz".
Film, który zrobił Polakom wodę z mózgów
W tym roku mieliśmy jeden film, który był na ustach każdego polskiego kinomana - "Botoks". Film Patryka Vegi miał rekordowe, ponadmilionowe otwarcie polskich kinach i został zmiażdżony przez większość krytyków.
Nie ma wątpliwości, że Vega znalazł klucz do serca polskiej publiczności, a w każdym razie do ich portfeli. "Botoks" jest jednak groźnym bublem, ponieważ pod płaszczykiem kina rozrywkowego udaje, że mówi coś serio o polskiej służbie zdrowia, kobietach i aborcji. Wiele razy dementowano stereotypy, które przedstawiał jako fakty, którymi Vega posługiwał się, aby uzasadnić swoje prawdy objawione na temat publicznej służby zdrowia, z którą sam chyba nie ma za wiele do czynienia. Więcej przeczytacie w recenzji.
Rok 2017 w polskim kinie należał do Patryka Vegi - i to nie jest dobra wiadomość.