“Zerwany kłos”: widzieliśmy pierwszy film fundacji Rydzyka. To “pornografia cierpienia” [RECENZJA]
Na pokazie prasowym reżyser “Zerwanego kłosa” przywitał dziennikarzy słowami "niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Ale z Ewangelią jego film ma niewiele wspólnego. “Zerwany kłos” pod przykrywką natchnionej religijnie biografii bł. Karoliny Kózkówny jest groźną w wymowie apoteozą uświęcenia przez przemoc. Pierwszy film wyprodukowany przez Fundację Lux Veritatis, z udziałem studentów i współpracowników toruńskiej uczelni Tadeusza Rydzyka, to czysta pornografia cierpienia na łańcuchu prostacko interpretowanej teologii katolickiej. Tani, religijny kicz.
Filmowa Karolina Kózkówna (Aleksandra Hejda), uznana przez Kościół katolicki za błogosławioną dziewicę i męczennicę, jest pobożną dziewczyną, o której lektorka mówi z przejęciem, że “gdziekolwiek przebywała, rozsiewała dobroć jak ptactwo śpiewające pośród łąk”. Kultem otoczono jej śmierć z rąk rosyjskiego żołnierza w 1914 roku. Wielu wiernych wynosi Kózkównę ną ołtarze podkreślając, że heroicznie broniła się przed gwałtem. Miała umrzeć jako dziewica.
Kózkówna jest nazywana patronką molestowanych. *W katolickim serwisie Wiara.pl można przeczytać, że jej śmieć jest “krzykiem protestu przeciwko wszelkim formom poniżania godności kobiety na tle seksualnym”. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o filmie “Zerwany kłos”, w którym próba naświetlenia sytuacji tak granicznej jak gwałt, przesłania cyniczne wykorzystanie Kózkówny do narzucenia widzom idei świętości przez cierpienie. *
W Kościele katolickim “błogosławieństwo” przynależy osobom, które z odznaczały się szczególnymi cnotami religijnymi lub z powodu religii poniosły śmierć męczeńską. Filmowa Kózka to grzeczna i pobożna dziewczyną. Nic więcej. Jej oprawca jest zażartym antyklerykałem, ale przecież nie wziął ją do lasu, żeby ukarać za wiarę. To się nie klei. Mniejsza jednak o dziurawy scenariusz, to co w tym filmie boli najbardziej, to egzaltacja, przejawiająca się w kiczowatych scenach wschodów i zachodów słońca, to teksty o “złocistych kłosach pszenicy, które są milczącymi świadkami cierpienia bł. Karoliny Kózkówny”, to wreszcie manieryczna gra aktorska i łopatologiczny montaż wołający o pomstę do nieba. Tego po prostu nie daje się oglądać.
Jako dziennikarz filmowy jestem impregnowany na obrazy przemocy na ekranie, ale najkrwawsze slashery to kaszka z mlekiem w porównaniu z “Zerwanym kłosem”. W brutalnych horrorach czy naszpikowanych scenami okrucieństwa filmach Tarantino, przemoc jest zwykle zabawą, ujętą w ramy konwencji, tutaj sceny katuszy bynajmniej nie są dosłowne, ale kolą w oczy, bo próbują wmówić, że gwałt na szesnastolatce “miał głębszy sens”. Lub że zgwałcona kobieta jest “jak spustoszona winnica, w której na nowo trzeba zaszczepić pragnienie życia”. Na Boga, ile trzeba mieć w sobie okrucieństwa, żeby pleść takie pozbawione empatii farmazony? Reżyser Witold Ludwig zaprasza widza na “ucztę duchową”, ale serwuje trujący kotlet, przy którym peroruje o tym, że droga do świętości prowadzi przez cierpienie, i że kiedy nas Polaków uczono miłować nieprzyjaciół, Rosjan uczono zabijać wrogów. Jak ewangelicznie.
Ocena 0/10
Łukasz Knap