Prawdziwe męstwo braci Coen
Remake remake’owi nierówny. I choć jeszcze całkiem niedawno na gościnnych łamach Wirtualnej Polski zgłaszam sprzeciw wobec kina przeróbek, powtórek i niekończących się dalszych ciągów, cieszę się, że czasem pojawiają się wyjątki od reguły: REMAKE = GORSZA WERSJA ORYGINAŁU.
Bracia Coen udowodnili już wcześniej, że potrafią zrobić stuprocentowo „coenowski” film na podstawie scenariusza, który był już raz realizowany. Przykładem choćby „Ladykillers” z Tomem Hanksem, film którego przeróbka wcale nie była łatwym zadaniem, wszak w pierwszej, brytyjskiej wersji z 1955 roku grali tacy giganci kina jak Alec Guinness i Peter Sellers.
W przypadku „Prawdziwego męstwa” Coenowie mieli zadanie jeszcze trudniejsze. Po pierwsze, western nie jest gatunkiem popularnym i lubianym w dzisiejszym kinie. Po drugie, pierwsza wersję filmu pamięta pół Ameryki, a obsadzony w roli głównej w oryginale John Wayne (nagrodzony za te kreację Oscarem), to legenda, z którą niewielu miałoby ochotę i odwagę się mierzyć. Wayne miał przecież magnetyzm i siłę, która nie pozwalała widzowi oderwać od niego oczu.
Ile jest prawdy w legendzie Wayne’a miałam okazję przekonać się, gdy podczas oglądania pierwszego „Prawdziwego męstwa” do pokoju wszedł mój niespełna siedmioletni syn. Stanął oniemiały w progu, wlepił oczy w telewizor, w którym John Wayne galopował właśnie na koniu i powiedział: „Ale gość!”. W słowniku chłopca w jego wieku to wyraz bezbrzeżnej fascynacji.
A więc Wayne jako aktor działa i nie ma to nic wspólnego z tym czy ktoś wie kim był czy nie. Cała pierwsza wersja filmu zrealizowana była pod niego. Z całym szacunkiem i zastrzeżeniem, że jestem w oddanym fanklubie Jeffa Bridgesa, on tego akurat „tego czegoś” nie ma. Po trzecie wreszcie fabuła, którą opowiadała pierwsza ekranizacja powieści Charlesa Portisa, była owszem oryginalna, ale w 1968 roku. Czy dzisiejszą publiczność da się załapać na to, że jedna z głównych bohaterek jest dziewczę w wieku lolitkowym, które wymachując stara spluwą po poległym tatusiu szuka zemsty na jego mordercy? Widzieliśmy już przecież Natalie Portman w „Leonie zawodowcu”, kilka twardych dziewczynek w klasykach lat 70., kino Roberta Rodrigueza… Generalnie, dziecko z karabinem nam nie obce, a i zemsta zgodna z literą Kodeksu Hummurabiego, jakoś na postponowoczesne nie działa szokująco.
Mamy więc taki punkt wyjścia – legenda dużego ekranu w oscarowej roli, lekko tracącą myszką opowieść i mało chwytliwy gatunek. Co w takiej sytuacji robią bracia Coen? Biorą fabułę starego „Prawdziwego męstwa” z dobrodziejstwem inwentarza, a całą siłę twórczą ładują w sposób opowiadania tej historii. Robią z niej żart z poprawności, która służyła dawnym westernom do ignorowania sposobu w jaki osadnicy Dzikiego Zachodu traktowali Indian. Kładą akcent na mocno podejrzaną moralność tamtych czasów, która m.in. dopuszczała kopniecie od niechcenia indiańskiego dziecka siedzącego na ulicy, tylko dlatego, że było indiańskie czy nierespektowanie prawa do ostatniego słowa przed śmiercią Indianina skazanego na powieszenie.
A wreszcie powierzając rolę Roostera Cogburna, graną w oryginale przez Wayne’a, Bridgesowi, prowadza go tak, by zagrał człowieka, a nie legendę. Jasne jest, że Wayne pod koniec lat 60., sam będąc legendą, mógł grać tylko legendę. Bridges gra tak, że niemal czujemy od niego odór whiskey i potu. Niby ten sam bohater, niby wszystko jest jak było, a jednak ma się wrażenie, że Coenowie opowiadają o kimś innym, a chęć by porównywać obu aktorów, z która wchodziliśmy do kina, gwałtownie słabnie.
Pierwsze „Prawdziwe męstwo” było filmem o Johnie Wayne’ie, który zagrał Johna Wayne’a. Film Coenów jest ironicznym i dość prawdziwym spojrzeniem na Dziki Zachód, w którym Jeff Bridges gra jednego z głównych bohaterów. Coenowie wykorzystali tamten film, pozostali mu poniekąd wierni, ale inaczej rozkładając akcenty obyczajowe i kładąc nacisk na inne postaci uczynili „Prawdziwe męstwo” filmem na inny temat. I o „Prawdziwym męstwie” myśli się jako o filmie Coenów, a nie jako o remake’u filmu z Wayne’m. Czapki, czy jak kto woli kapelusze kowbojskie, z głów.