Supermoce po dopalaczach w "Power" od Netfliksa. To może być hit lata
Najnowsza pełnometrażowa produkcja ze stacji Netflix ma doborową obsadę, ciekawy temat i niezłe tempo. Cóż z tego, skoro to Netflix, który sci-fi traktuje jak fast food.
Fabułę być może kojarzycie, bo kino pochyliło się już nad tematem przy okazji filmu Neila Burgera z 2002 roku z Bradleyem Cooperem w roli głównej. W "Jestem Bogiem" (bo taki nosił tytuł, który został nawet przerobiony na serial telewizyjny i pod tytułem "Bezgraniczny” dobił do 22 odcinków) i w "Power" w centrum wydarzeń, ale i przyczyną wszystkich nieszczęść oraz tej jednej chwili z niewyobrażalnymi możliwościami, jest pastylka mocy.
Akcja!
Kolejny konsument zażył kapsułkę Power i wyrwało go z butów. W filmie Henry’ego Joosta i Ariela Schumana dosłownie. Delikwent otrzymał super moc, stał się kuloodporny, więc wykorzystał świeżo nabytą cechę i napadł na bank. Po Nowym Orleanie krąży narkotyk, którego działanie zawsze będzie dla tego samego konsumenta niespodzianką. Może stać się niewidzialny, może dostać super siły, ale może też go wysadzić chwilę po przełknięciu pigułki. Zażywasz, przegrywasz, choć pomysł na fabułę zakłada, że czasem wygrywasz. Taki jest też koncept w najnowszej produkcji od platformy Netflix.
Z dilerami walczy Frank (Joseph Gordon-Levitt), gliniarz na wylocie i były wojskowy Art (Jamie Foxx), który jest w trakcie osobistej krucjaty. Wprawdzie panowie nie znają się od początku, ale ich interesy już za chwilę połączy dilerka Robin (Dominique Fishback). Dziewczyna sprzedaje narkotyki, w tym tytułowy Power, Frankowi, który w zażywaniu go (robi to i korzysta z jego dobrodziejstw) widzi jedyną możliwość, by zbliżyć się do hurtowników i źródła.
Chaos (znowu) w Netfliksowej produkcji
Dzieje się tu sporo, ale tak chaotycznie, że widz szybko przestaje się fabułą interesować, o zaangażowaniu nie ma mowy. Jest i gliniarz, który pragnie oczyścić Nowy Orlean z narkotyków, więc otrzymujemy wątek lokalnego patriotyzmu. Dostajemy kilka ładnych ujęć miasta, jest i próba uchwycenia nowoorleańskiego klimatu z muzyką, a i o historii, jak to mieszkańcy podnieśli się po skutkach przejścia nad miastem huraganu Katrina z sierpnia 2005 roku nie zapomniano. Jest i Art, który opętany teoriami spiskowymi (znany i lubiany wątek złowrogich farmaceutycznych korporacji i rządowego spisku), wkroczył jakiś czas temu na wojenną ścieżkę. Nie zapominajmy o Robin, czarnoskórej dziewczynie, która nie wierzy w system amerykańskiej edukacji i swoją szansę na rynku pracy. Z tego właśnie powodu trudni się dilerką, chociaż jej prawdziwą pasją jest rap (niestety i tego wątku nam nie oszczędzono).
Netflix i film pełnometrażowy.
Tak, możecie już się rzucić do ataku. To sprawnie zrealizowane kino akcji jest niestety tym samym "straight to DVD" co zawsze. Ja skusiłem się z dwóch względów: pomysł, w którym drzemał potencjał i dwójka głównych aktorów: Jamie Foxx i Joseph Gordon-Levitt, do którego czuję autentyczną kumpelską sympatię, a który przy okazji "Power" wrócił do aktorstwa (zrobił to niemal równocześnie z występem w filmie "7500").
U Josepha Gordona-Levitta za dużo się nie zmieniło. Ma swoją charyzmę, z której korzysta, choć on sam wykorzystany nie został. Środek ciężkości filmu został bowiem przerzucony na... No właśnie. Ciężko tutaj odgadnąć, gdzie ów środek leży, bo "Power" nieznośnie wręcz zatraca się w fetyszyzowaniu pomysłu, który raz za razem wypada niemrawo. Pigułka mocy jako patent na scenariusz okazuje się kapiszonem wystrzeliwanym cały czas z tak samo niską skutecznością.
Era dopalaczy
Jeżeli przyjąć za argument świadczący na korzyść "Power" prostą, acz sugestywną metaforę, że pigułka mocy to ten sam dopalacz, w którym dzisiejszy dzieciak szuka czegoś podobnego, można postarać się tytułu wybronić. Przecież ten sam diler, który rzuca dzisiaj na ulice dopalacze nie zna składu i efektu działania sprzedawanej substancji. To narkotyk o podejrzanym składzie, którego efekty widzieliśmy już nie raz w telewizyjnych wiadomościach. Nagłówki typu "Rozciął się nożyczkami, szukał wiewiórki" mówią same za siebie. Czy dopalacze dodają mocy? W pokrętnym rozumieniu szukającego ucieczki nastolatka, tak. Ta sama metafora, ledwo sklejające się na atut nie ratuje jednak fabularnej struktury.
Dużo za dużo
Netflix wyjątkowo porzucił wszelkie próby zadowolenia wszystkich widzów, w każdym przedziale wiekowym, o każdej orientacji seksualnej i każdego wyznania. A jednak występ dwójki uznanych aktorów, którzy wyrywają sobie czas antenowy, kilka rozpoczętych i niewykończonych wątków, brak konkretnego antagonisty i kilka niemrawych akcji lekko muśniętych (choć zrobionych z wyczuciem) efektami specjalnymi (dwie bójki, trzy strzelaniny, jeden pościg) składa się w rezultacie na średni film. W segmencie pełnometrażowych produkcji Netflix to już chyba jednak standard.