Prosto z Cannes: ''Nice Guys. Równi goście'' - Gosling i Crowe w komedii najlepszego sortu [RECENZJA]
Każdy amerykański reżyser da się pokroić za Złotą Palmę. Problem polega na tym, że Festiwal w Cannes faworyzuje kino artystyczne. Wysokobudżetowe produkcje z Hollywood mają wstęp do Palais des Festivals tylko pod warunkiem, że są najlepszego sortu. I tak właśnie można opisać “Nice Guys. Równi goście”, którzy z kinem artystycznym nie ma wiele wspólnego.
Cannes wstrzymało oddech, gdy w blasku fleszy na czerwony dywan wkroczyli Russell Crowe i Ryan Gosling. Film z ich udziałem wyświetlono w Cannes poza konkursem, ale to i tak wielkie wyróżnienie dla Shane’a Blacka, twórcy “Zabójczej broni” i “Iron Mana 3”, które na pewno nie powstały z myślą o wyrafinowanym guście canneńskiej publiczności. Co stało się, że twórcę popcornowych produkcji wpuszczono na francuski dwór?
Odpowiedź jest prosta. “Nice Guys. Równi goście” błyskotliwie łączą hollywoodzki rozmach, inteligentny humor z fantastycznie wygranym efektem vintage, związanym z tym, że akcja rozgrywa się w latach 70. Black bierze w nawias konwencję filmów policyjnych, a główna intryga - poszukiwanie zaginionej dziewczyny być może związanej ze śmiercią aktorki porno - jest tylko pretekstem dla spektakularnych gagów ocierających się o granicę dobrego smaku.
Brawurowym zabiegiem jest umieszczenie w centrum opowieści bohaterów o skrajnie przeciwstawnych charakterach. Prywatny detektyw Holland March (Gosling) i zabijaka do wynajęcia (Crowe) pasują do siebie jak pięść do nosa (zresztą od tego zaczyna się ich znajomość). Zaskakujące okoliczności zmuszają ich do współpracy, co odbywa się w atmosferze wzajemnej przemocy oraz w oparach whisky, która godzi ich ze sobą, ale nie chroni od zjadliwych (i zabawnych) docinków.
“Nice Guys” z kopniakiem przenoszą widza do lat 70. Znane widzom z “Boogie Nights” dekadenckie imprezy z podrygującymi gwiazdami porno obłapianymi przez szemranych typów na spidzie, zyskują w filmie Blacka pełną rozmachu oprawę i tempo Formuły 1. Doskonale, że do tej epoki zabierają nas Crowe i Gosling. Ten drugi wbrew swojemu emploi zagrał raczej nieprzyjemnego typa - obiboka, alkoholika i ojca, który ze swoją córką tworzy dziwną rodzinę. Nie wiadomo, kto w niej jest rodzicem. Inna sprawa, że nawet z takim zestawem cech nie sposób go nie lubić. Ten typ tak ma.
Nie pytaj, czy warto iść do kina na “Nice Guys”, ale pytaj kiedy. Odpowiedź jest zaskakująca, bo komedia na polskie ekrany wchodzi zaledwie pięć dni po premierze w Cannes. Widać rodzimemu dystrybutorowi udzieliło się zabójcze tempo komedii Blacka, czemu warto przyklasnąć, bo mówimy o filmie, który w swoim gatunku jest nieomal perłą.