"Randka, bez odbioru". Jest sympatycznie, więc w czym problem?
Nawet jeśli najbardziej kreatywnym elementem całego filmu "Randka, bez odbioru" jest jego polski tytuł, cała produkcja jest na tyle sympatyczna i bezbolesna, że zapewnia wystarczającą rozrywkę na udany wieczór.
21.04.2023 | aktual.: 21.04.2023 16:51
Diaboliczny, wąsaty handlarz bronią gotów za majątek przehandlować zagrażającą światu broń biologiczną. Sympatyczny chłopak z sąsiedztwa, który w przeszłości trenował zapasy, a teraz pomaga rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa rolnego, rezygnując ze swoich marzeń. Żyjąca w zupełnie innym świecie dziewczyna z wątpliwościami, stanowiąca jego zupełne przeciwieństwo. Znacie to? Oczywiście, że tak, bo widzieliście to już w dziesiątkach innych podobnych produkcji. Nie powinno to jednak stanąć na przeszkodzie w seansie najnowszego filmu platformy streamingowej Apple TV+ "Randka, bez odbioru" z Aną de Armas i Chrisem Evansem w rolach głównych.
Kiedy poznajemy Sadie (Ana de Armas), zaczyna mieć poważne wątpliwości dotyczące swojej pracy. Nieznajomym przedstawia się jako podróżująca po świecie kuratorka sztuki, ale w rzeczywistości jest jedną z najlepszych agentek (lub jak woli polskie tłumaczenie: szpieżek) CIA. Choć nie znają jej twarzy ani personaliów, najgroźniejsi bandyci drżą na sam dźwięk jej pseudonimu. "Jak będziesz niegrzeczny, to przyjdzie po ciebie Poborca!" – słychać między wierszami w rozmowach filmowych przestępców. Możliwe jednak, że będą mogli odsapnąć, bo Sadie rozważa rzucenie pracy i zajęcie się hodowlą roślin doniczkowych.
Wątpliwości te potęguje poznanie sympatycznego Cole’a (Chris Evans). Mężczyzna w przeszłości trenował zapasy, dziś chciałby napisać książkę o rolnictwie i historii, ale póki co pomaga rodzicom w prowadzeniu farmy. Para z dwóch zupełnie odmiennych światów to książkowy przykład przeciwieństw, które się przyciągają. Wkrótce więc Sadie i Cole przenoszą swoją znajomość na wyższy poziom i wygląda na to, że będą żyli długo i szczęśliwie. Koniec filmu po piętnastu minutach? Nic z tych rzeczy. Wkrótce Sadie wystawia Cole’a (tytułowe "Ghosted") i nie odpowiada na jego coraz bardziej zdesperowane SMS-y. A kiedy rolnik-historyk postanawia odwiedzić niespodziewanie ukochaną w Londynie, szybko dowiaduje się, czym tak naprawdę zajmuje się Sadie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Randka, bez odbioru" zadebiutował na platformie streamingowej Apple TV+ 21 kwietnia i już kilka chwil później zza oceanu zaczęły napływać pierwsze recenzje tej romantycznej komedii sensacyjnej wyreżyserowanej przez Dextera Fletchera ("Rocketman"). Dość powiedzieć, że tych pozytywnych, co można z łatwością sprawdzić na serwisie Rotten Tomatoes, jest na obecną chwilę zaledwie 33 proc. To katastrofalny wynik wskazujący na to, że "Randka, bez odbioru" również jest katastrofą.
W tym momencie spieszę jednak z dobrymi wiadomościami. Film Fletchera nie jest tak zły, jak go malują. I wiele wskazuje na to, że to kolejna propozycja – a było w ostatnim czasie takich wiele – która przy złych recenzjach krytyków może cieszyć się dużo lepszymi ocenami zwykłych widzów. Tych póki co jest 63 proc. pozytywnych reakcji na Rotten Tomatoes i samo tylko spojrzenie na tę rozbieżność może wskazywać na to, że jest coś na rzeczy.
Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że zastrzeżenia krytyków do filmu są w głównej mierze trafne. Owszem, "Randka, bez odbioru" sprawia wrażenie jakby scenariusz był napisany przez ChatGPT (choć napisali go twórcy "Deadpoola" i ostatniej trylogii o Spider-Manie), a między Chrisem Evansem i Aną de Armas nie ma tyle chemii co w chińskich zupkach.
Nie da się też ukryć, że w produkcji niezbyt subtelnie pobrzmiewają inspiracje wieloma popularnymi produkcjami z przeszłości. Patrząc na charakter romansu głównych bohaterów, na myśl przychodzi "Notting Hill", a obserwując ich przygody na Bliskim Wschodzie, w głowie natychmiastowo zapala się lampka z napisem "Szpiedzy tacy jak my".
To jednak nie tylko nawiązania do konkretnych tytułów, ale i do konkretnych rozwiązań fabularnych oglądanych w kinie szpiegowskim od początku istnienia tego gatunku. Gdy w kadrze pojawia się diaboliczny zbuntowany agent francuskiego wywiadu Leveque (Adrien Brody), można być pewnym, że z jego okraszonych wąsem ust padną moralizatorskie przypowiastki i szczegóły realizowanego przez niego planu. Te drugie zresztą nie są zbytnio istotne dla autorów filmu, którym wystarcza hasło "broń biologiczna", a dla wyobraźni widza pozostaje wykombinowanie, co można by za jej pomocą zbroić.
Skoro więc zastrzeżenia krytyków są słuszne, dlaczego przed rozpoczęciem "Randki, bez odbioru" nie widnieje napis "Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie"? Odpowiedź jest prosta. Pomimo żerowania na schematach, podążania po linii najmniejszego oporu i braku oryginalności, film Fletchera ogląda się zaskakująco przyjemnie.
Nie jest to seans dla widza spragnionego czegoś wyjątkowego czy świeżego. Przed jego rozpoczęciem należy obniżyć oczekiwania do poziomu i zaakceptować, że kreatywność twórców skończyła się przy pomyśle "zróbmy rozgrywającą się na całym świecie, wysokobudżetową komedię szpiegowską, w której w rolach głównych obsadzimy Anę de Armas i Chrisa Evansa".
"Randka, bez odbioru" to kino proste i niewyszukane. Ma za zadanie zapewnienie rozrywki, z czego wywiązuje się poprawnie i więcej niż przyzwoicie. Każdą, najprostszą nawet opowieść, łatwiej snuć, gdy jej twarzami są Ana de Armas i Chris Evans. Choć to ich trzecie ekranowe spotkanie – wcześniej wystąpili razem w filmach "Na noże" i "Gray Man" – nadal brakuje pomiędzy nimi tej iskry, która niezbędna jest do tego, by zagrać role nienawidzących się kochanków.
Jednak oceniając ich w pojedynkę, zostali dobrze dobrani do postaci, w które się wcielili. Ana de Armas zdążyła już wcześniej udowodnić, że świetnie czuje się zarówno w kreacjach ciężkich gatunkowo ("Blondynka"), jak i wymagających od niej tężyzny fizycznej ("Nie czas umierać"). Dlatego Sadie z "Randki, bez odbioru" mogłaby zagrać z zamkniętymi oczami. Z kolei Chris Evans to jeden z niewielu gwiazdorów, który wiarygodnie wypada czy to w roli Kapitana Ameryki, czy sprzedawcy sadzonek.
Film Dextera Fletchera ciekawszy jest w pierwszej połowie, kiedy na ekranie dużo się dzieje nie tylko w warstwie sensacyjnej, ale też romantycznej. Później zaczynają wychodzić błędy i wypaczenia, o których wspomniałem wyżej. Po tym, co pokazał ostatnio "John Wick 4", trudno jednak zrobić wrażenie przypominającymi balet na odległość strzelaninami uskutecznianymi w obrotowej restauracji. Twórcy filmu "Randka, bez odbioru" musieli o tym wiedzieć i odpuścili. Skupili się na tym, żeby zadowolić tzw. przeciętnego widza. I dlatego można o filmie Fletchera powiedzieć, że jest produkcją o wszystkim i o niczym. No ale skoro ogląda się go sympatycznie, to w czym problem?
Łukasz Kaliński, Quentin.pl
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" awanturujemy się o "Awanturę" na Netfliksie, załamujemy ręce nad przedziwną zmianą w HBO Max, a także rozmawiamy o największym serialowym szoku 2023 roku. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.