Rekordowa frekwencja podczas filmowego festiwalu. Grażyna Torbicka triumfuje
Zamieszanie związane z organizacją tegorocznego festiwalu w Opolu odbiło się szerokim echem w całym kraju. Rezygnacja TVP z organizacji imprezy wywołała prawdziwą burzę. To wydarzenie przyćmiło fakt, że już rok wcześniej Telewizja Polska wycofała się z innego – zdaniem wielu - znacznie bardziej wartościowego wydarzenia kulturalnego. Chodzi tutaj rzecz jasna o Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym i Janowcu nad Wisłą.
Dyrektorem programowym oraz twarzą całego projektu jest Grażyna Torbicka. To właśnie jej odejście z TVP uważane jest za bezpośrednią przyczynę wycofania się największej polskiej telewizji z partycypacji w imprezie. Wielu poczytywało decyzję niemalże za zemstę lub kolejny krok na drodze do całkowitego wyrugowania z mediów publicznych wszystkich ludzi i środowisk niezwiązanych z obozem rządzącym.
Dwa Brzegi przetrwały jednak wycofanie się jednego z najważniejszych partnerów imprezy. Właśnie zakończyła się druga pozbawiona wsparcia TVP, a 11. ogółem edycja festiwalu. Organizatorzy podają, że pobity został rekord frekwencji – na wyświetlane filmy wydano aż 45 tys. biletów.
Podobnie jak w zeszłym roku brak udziału Telewizji Polskiej nie był odczuwalny. Dzięki różnego rodzaju sponsorom, mecenasom i patronom (warto wspomnieć, że swój wkład finansowy miało również Ministerstwo Kultury, co w jakimś stopniu przeczy tezie o politycznych korzeniach wycofania się TVP z Kazimierza Dolnego) Dwa Brzegi zostały zorganizowane z rozmachem i okazały się prawdziwym świętem kina.
Filmy wyświetlane były w dwóch specjalnie przygotowanych namiotach oraz na niebiletowanych pokazach na kazimierskim Małym Rynku. Oprócz tego organizowane były liczne spotkania z twórcami, koncerty oraz wernisaże. Każdy, kto był w Kazimierzu Dolnym doskonale zdaje sobie sprawę, że to niezwykle urokliwe miasto nie zalicza się do największych. W przypadku tej imprezy nie stanowi to jednak wady.
Cały Kazimierz na 8 dni dosłownie zamienia się w jeden wielki obiekt festiwalowy. W większych miastach takie imprezy giną gdzieś w natłoku codzienności i tłumie ludzi zajętych swoimi sprawami. W Kazimierzu Dolnym o czymś takim nie może być mowy – całe miasto żyje tą imprezą. Właśnie ten niepowtarzalny wakacyjno-świąteczny klimat jest wyróżnikiem Dwóch Brzegów. Jest to coś, z czym większe i dysponujące wielokrotnie większymi budżetami festiwale nie mają szans konkurować.
Rzecz jasna nie oznacza to, że Dwa Brzegi pod względem filmowym muszą być traktowane z taryfą ulgową. Program zawsze jest pełen ciekawych i nietuzinkowych pozycji. Podobnie było w tym roku. Repertuar składa się z mieszanki najciekawszych pozycji wyświetlanych na najważniejszych światowych festiwalach na przestrzeni około roku przed Dwoma Brzegami oraz starszych tytułów prezentowanych w ramach retrospektyw (w tym roku przypominano m.in. filmy Janusza Zaorskiego, bohaterem cyklu aktorskiego był zaś Andrzej Seweryn)
. Znacząca część tych pozycji nie trafia nigdy do szerokiej dystrybucji w Polsce.
Najciekawsze filmy 11. edycji festiwalu Dwa Brzegi
Jednym z najbardziej interesujących cykli na tegorocznych Dwóch Brzegach była retrospektywa Michaela Hanekego, powszechnie uważanego za jednego z najważniejszych autorów współczesnego kina. W Kazimierzu wyświetlano praktycznie wszystkie filmy Austriaka. Oprócz jego najbardziej znanych dzieł - na czele ze skandalizującymi "Funny Games" (1997) i "Pianistką" (2001) oraz nagrodzonymi Złotymi Palmami w Cannes "Białą wstążką" (2009) i "Miłością" (2012) - widzowie mieli okazję zapoznać się jego wczesnymi, o wiele mniej znanymi filmami.
"Siódmy kontynent" (1989), "Wideo Benny'ego" (1992), "71 fragmentów" (1994) stanowią swojego rodzaju trylogię, w której Haneke z chłodnym dystansem opowiada historie o bezsensownej, niezrozumiałej przemocy. Jasno widać, że od samego początku twórczej drogi Haneke ani myślał podlizywać się widzom. Podobnie jak praktycznie wszystkie filmy Austriaka, nie jest to sztuka przyjemna w odbiorze, ale nie sposób odmówić jej jakości i artystycznej klasy oraz – co niemniej ważne – doskonałego wykonania. Praktycznie każdy kadr i ujęcie jest dowodem na to, jak świetnym, rozumiejącym kino filmowcem jest Michael Haneke.
Co roku ważną rolę na festiwalu Dwa Brzegi odgrywa muzyka. Nie tylko ta odgrywana na żywo na licznych koncertach, ale też ta dobiegająca z kinowych głośników. W ramach cyklu "Muzyka moja miłość" prezentowane są zawsze interesujące filmy poświęcone tej tematyce. W tym roku widzowie mieli okazję obejrzeć między innymi filmy dokumentalne poświęcone legendzie jazzu Johnowi Coltrane'owi, czy niedocenianemu wpływowi amerykańskich Indian w rozwój muzyki. Ale również poza dedykowanym cyklem wyświetlone były filmy z muzyką w tle. Dwa spośród nich zasługują na poświęcenie im nieco więcej miejsca.
Jednym z najlepszych filmów festiwalu okazał się nieoczekiwanie wyświetlany na świeżym powietrzu film dokumentujący trasę zespołu Rolling Stones po Ameryce Łacińskiej - "The Rolling Stones Olé Olé Olé!". Tego rodzaju produkcje nie roszczą artystycznych pretensji. Są tworzone z myślą o najbardziej zagorzałych fanach poszczególnych wykonawców, dla których już sama muzyka stanowi powód do zainteresowania się danym dokumentem. W tym przypadku jest jednak inaczej - "The Rolling Stones Olé Olé Olé!" to prawdziwy pokaz sztuki montażu.
Tylko około 50 proc. filmu zajmują fragmenty koncertów, przez pozostały czas kamera towarzyszy członkom legendarnego zespołu między występami, w spotkaniach z fanami i starymi przyjaciółmi. Fabularną osią dokumentu są zaś przygotowania do epokowego koncertu – pierwszego w dziejach występu Rolling Stones na Kubie. W czasie tej trasy prawdopodobnie nakręcono dziesiątki, jeśli nie setki, godzin materiału, z których po starannej selekcji wybrano tylko najciekawsze, najbardziej efektowne czy po prostu najśmieszniejsze fragmenty. Doskonały montaż nadał całości doskonałej dynamiki i niepowtarzalnej energii.
Kończąc temat filmów z muzyką w tle warto też odnotować, że w Kazimierzu odbyła się uroczysta światowa premiera dokumentu "Młynarski. Piosenka finałowa" w reżyserii Alicji Albrecht-Mroziewicz. Film co prawda nie wykracza poza ramy solidnej, rzemieślniczej roboty, ale należy docenić, że nie popada w hagiografię i pokazuje również negatywne cechy Młynarskiego, co w tego rodzaju biograficznych dokumentach nie jest powszechne. A warto o tej postaci przypominać, bo Wojciech Młynarski był wybitnym autorem tekstów. Mimo że cieszył się statusem jednej z największych gwiazd PRL-u, to wśród młodszych odbiorców znajomość jego twórczości jest bliska zeru. "Młynarski. Piosenka finałowa" najprawdopodobniej trafi do polskich kin, więc film będzie miał szansę dotrzeć do szerszej publiki.
"Zwariować ze szczęścia" Paolo Virziego to zdecydowanie jeden z najciekawszych filmów wyświetlanych w tym roku w Kazimierzu Dolnym. Punkt wyjścia jest bardzo podobny do głośnego "Poradnika pozytywnego myślenia" Davida O. Russela z 2006 r. Oba filmy opowiadają o dwójce bohaterów, z których jedna osoba cierpi na chorobę dwubiegunową, a druga zmaga się z depresją. Oba filmy starają się możliwie jak najbardziej realistycznie przedstawić objawy tych groźnych schorzeń. "Poradnik pozytywnego myślenia" jest jednak spętany konwenansami hollywoodzkich komedii, "Zwariować ze szczęścia" to zaś film bardziej spójny i konsekwentny. Podobnie jak film z Jennifer Lawrence podnosi na duchu i może być uznany za "pozytywny", ale w znacznie mniej oczywisty sposób. Bohaterki budzą sympatię, ale dla wszystkich jasne jest, że codziennie życie w ich towarzystwie mogło bywać nieznośnie. Dlatego z tym większymi emocjami śledzi się ich perypetie i trzyma kciuki za szczęśliwe zakończenie.
W "Pamiętniku pozytywnego myślenia" chorzy bohaterowie zdrowieją dzięki sile miłości, jest to puenta tyleż piękna i romantyczna, co nieprawdziwa i przez to wręcz szkodliwa, bo w prawdziwym świecie egzamin zdają tylko leki i specjalistyczna terapia. Wspierani przez sztab specjalistów z dziedziny psychiatrii twórcy "Zwariować ze szczęścia" zdołali oprzeć się pokusie lukrowania rzeczywistości. Co jednak ważne, nie przygniótł ich ciężar dydaktyzmu – nigdy nie tracili z oczu bohaterów i fabuły.
Na festiwalu pokazywano też film "Pokot", w którym Agnieszka Holland m.in miesza z błotem środowisko myśliwych. Mimo że jej najnowszy film miał premierę w lutym i ściągnął do polskich kin kilkaset tysięcy widzów, na Dwóch Brzegach sala była pełna. Niestety jednak moim zdaniem w korespondencyjnym pojedynku między filmami o myśliwych najnowsze dzieło Holland przegrało z tytułem, gdzie przedstawiciel tego zawodu jest postacią na wskroś pozytywną.
"Wind River" to reżyserski debiut Taylora Sheridana, który ma na swoim koncie scenariusze do "Sicario" Denisa Villeneuve z 2015 r. i rok późniejszego "Aż do piekła" w reżyserii Davida Mackenziego, czyli jednych z najciekawszych amerykańskich filmów ostatnich lat. W "Wind River" Sheridan opuszcza tereny pogranicza USA i Meksyku znane z jego poprzednich scenariuszy. Akcja rozgrywa się w zaśnieżonym indiańskim rezerwacie w stanie Wyoming, myśliwy zajmujący się ostrzeliwaniem drapieżników zagrażających zwierzętom hodowlanym, przypadkiem natrafia na zwłoki młodej Indianki.
Sheridan mistrzowsko potrafi wykorzystywać formę trzymającego w napięciu kryminału do zajęcia stanowiska w nurtujących go kwestiach. Przy czym warstwa kryminalna - jak często w takich przypadkach bywa - nie stanowi jedynie pretekstu, który z czasem pod natłokiem Ważnych Spraw schodzi na dalszy plan. Sheridan jest filmowcem, który naprawdę kocha kino i chce coś widzom przekazać. Dla niego to, co ma do powiedzenia, jak tak samo ważne, jak to, w jaki sposób to robi. Jeśli jego kolejne filmy utrzymają poziom "Wind River", to stoi przed nim wielka kariera.
Grażyna Torbicka zapowiadając "Wind River" powiedziała, że ten film najprawdopodobniej nie trafi do kinowej dystrybucji w naszym kraju. Festiwal w Kazimierzu Dolnym był więc zapewne jedną z niewielu, jeśli nie jedyną okazją do zobaczenia go na dużym ekranie. Jest to jeszcze jeden z powodów, dla których takie imprezy to prawdziwy skarb i warto o nie walczyć.
Festiwal w Opolu jest bardzo znaną imprezą, ale tak naprawdę mało kto za nim tęskni, daleko mu do rangi z czasów PRL, gdy był jednym z niewielu naprawdę ważnych wydarzeń kulturalnych. Można zaryzykować stwierdzenie, że potencjalny koniec znacznie mniejszego i wielokrotnie skromniejszego festiwalu Dwa Brzegi byłby większym ciosem może nie tyle dla całej polskiej kultury, ale dla mapy letnich imprez z pewnością. Koncertów i festiwali muzycznych nie brakuje, festiwali filmowych jest zaś w Polsce wielokrotnie mniej.
Tym bardziej więc cieszy, że kolejna edycja Dwóch Brzegów była takim sukcesem.