Recenzje"Sąsiady": Parias uwznioślony [RECENZJA]

"Sąsiady": Parias uwznioślony [RECENZJA]

Ponury dzień, pewien dziad ciągnie powoli ulicą, wybłocone, posępne podwórka świecą pustkami, a przez szczelinę między dwoma rdzawo-brunatnymi familokami przebija jakaś się postać... Tak rozpoczyna się – niby nieprzyjazny, a przecież kojarzony zza okna – świat *"Sąsiadów" - pierwszego od niemal dwudziestu lat pełnometrażowego filmu fabularnego Grzegorza Królikiewicza. Papież polskiej awangardy filmowej wraca na ekrany w swoim stylu: jego film jest drapieżny, odważny, nieprzystający do niczego, co możemy znaleźć współcześnie w polskim kinie.*

"Sąsiady": Parias uwznioślony [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © East

Królikiewicz rzadko sięgał po obce teksty, skupiając się na oryginalnych scenariuszach, które pisał np. w oparciu o wycinki z prasy („Na wylot”) czy autentyczne biografie („Przypadek Pekosińskiego”). W „Sąsiadach” robi jeden z nielicznych wyjątków – sięga po współczesną, mało znaną prozę Adriana Markowskiego i przenosi akcję z warszawskich Włoch do łódzkiej kamienicy przemysłowej.

Łódź Królikiewicza (który sam mieszka tam od kilku dekad) nie jest Łodzią Piotrkowskiej OFF, wielkich pałaców dawnych posiadaczy fabryk w centrum miasta czy urokliwej manufaktury. Reżyser kieruje swoją kamerę w stronę plątaniny bieda-ulic, obdrapanych czynszówek i sponiewieranych przez życie twarzy. Czas się tutaj zatrzymał, jak mówi bohater Piotra Głowackiego, „gdzieś między 1945 a 2000 którymś”, kolejki do sklepów ciągną się jak za stanu wojennego, a słońce, nawet jak świeci, jest wiecznie przyćmione. Kolejne epizody rządzą się logiką snu – bo jak inaczej wytłumaczyć mężczyzn zachodzących w ciążę, zające w rolach karpi czy lokatorów wysypujących sobie nawzajem co rusz kubeł węgla?

To kraina filmowego surrealizmu, choć Królikiewiczowi bliżej od Bunuela z okresu „Los olvidados” niż ostatnich filmów Lyncha. Tak jak u Bunuela, porządki są tu pomieszane, co często doprowadza do sytuacji absurdalnie śmiesznych, jak w noweli z Katarzyną Herman i Jackiem Poniedziałkiem (jednej z najlepszych), w której żona domaga się manta od męża, dzięki czemu małżeństwo zyskuje atencję całego podwórka. Twórca „Na wylot” delikatnie drwi, ale nie szydzi; dla swoich bohaterów jest równocześnie surowy i wyrozumiały. W największych upokorzeniach zwykłych ludzi potrafi wypatrzyć chwile wzniosłości. Szczelina między budynkami może symbolizować przepaść dzielącą dwa porządki polityczne, w którym przyszło żyć bohaterom. To między nimi są wciąż zawieszeni: jedną nogą w szaro—burym PRL-u, drugą w wypranym z ludzkich odruchów kapitalizmie, w którym ciężko się odnaleźć. Królikiewicz widzi jednak dla nich nadzieję – światło, które wyraźnie przebija się wśród murów.

Okraszone wybitnymi zdjęciami Krzysztofa Ptaka, imponującą scenografią Zbigniewa Warpechowskiego, wypełnione co najmniej zaskakującymi, ale bardzo trafnymi, decyzjami obsadowymi „Sąsiady” to kino osobne, niezwykle hermetyczne. Pamiętam, jak na zajęciach w Krakowskiej Szkole Scenariuszowej Królikiewicz karcił studentów, którzy myśleli, że nauczą się u niego kręcić komercyjne fabuły. Widzowie, którzy wybiorą się do kina z myślą o takowej, skuszeni wizją Anny Muchy nęcącej strongmana Pudzianowskiego w roli księdza, będą kompletnie zdezorientowani. Jestem jednak pewien, że stary mistrz znajdzie swoją publikę. Taką, która od dawna czekała na podobny film.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)