„Siedmiu wspaniałych”: remake na zamówienie [RECENZJA BLU‑RAY]
„Siedmiu wspaniałych” z Denzelem Washingtonem, Chrisem Prattem i Ethanem Hawkiem w porównaniu z 57-letnim pierwowzorem Johna Sturgesa i „Siedmioma samurajami” Akiry Kurosawy to niewiele znaczące kino, wysokobudżetowy remake stworzony na fali popularności tego typu inicjatyw. Trudno postrzegać zeszłoroczny western w innych kategoriach, co nie znaczy, że zasiadający w fotelu reżysera Antoine Fuqua popełnił niestrawne widowisko.
20.03.2017 | aktual.: 20.03.2017 13:30
Uzbrojeni faceci biegający przed kamerą to nie pierwszyzna dla Fuquy, który ma na swoim koncie „Strzelca”, „Olimp w ogniu”, „Bez litości” czy „Dzień próby”. I chociaż nie wszystkie jego dokonania są chwalebne, to można zrozumieć decyzję wytwórni, która akurat jego wytypowała do nakręcenia remake'u kultowego westernu z 1960 roku. Na dodatek obsadzając w nim gwiazdy, z którymi Fuqua zna się nie od dziś, vide Denzel Washington, Ethan Hawke czy Haley Bennett. Dobry materiał źródłowy, doświadczona obsada, zdolny reżyser czujący kino akcji – czy z takim zestawieniem coś mogło pójść nie tak? Owszem, mogło.
Zeszłoroczna wersja „Siedmiu wspaniałych” to współczesna wizja klasycznego westernu, w którym tytułowa grupa rewolwerowców broni (w tym wypadku) górniczego miasteczka Rose Creek przed tyranią bezwzględnego kapitalisty granego przez Petera Sarsgaarda. Scenariusz prosty jak budowa cepa próbuje nadawać charakter poszczególnym postaciom, akcentować dramatyczną przeszłość i niuansować zachowanie rewolwerowców, ale to tylko ledwie wyczuwalne dodatki, które nijak nie wpływają na odbiór całości. Bo w tym filmie liczy się tylko jedno – finałowa bitwa o Rose Creek.
Wszystkie wątki poprzedzające to wydarzenie są pretekstowe. Konieczne do przedstawienia, ale wyczuwalnie sztuczne i naiwne. Trudno sobie wyobrazić bardziej fantazyjny przebieg rekrutacji tytułowych bohaterów, z których każdy pochodzi „z innej parafii”: czarnoskóry łowca głów z rządowymi koneksjami wędruje od miasteczka do miasteczka, wyszukując (nie zawsze intencjonalnie, ale do tego to się sprowadza) najbardziej wyróżniającego się rewolwerowca. Do jego wesołej bandy dołącza więc irlandzki chlejus, Indianin szukający swojej drogi życiowej z dala od plemienia, legendarny traper o aparycji niedźwiedzia, Meksykanin czy Azjata rzucający nożami. Damskim pierwiastkiem jest przejęta niedawną stratą męża, ale wiecznie paradująca z dużym dekoltem, Haley Bennett. Scenarzyści (wśród nich Nic Pizzolatto, autor mistrzowskiego „Detektywa” HBO) próbowali nadać swoim bohaterom głębię, sugerując dramatyczną przeszłość. Ale naprawdę trudno brać ich na serio, kiedy największą wartość w całym filmie mają „bezmyślne” sceny rewolwerowej przemocy.
Kiedy „Siedmiu wspaniałych” nie próbuje wciskać dramatycznej otoczki o stracie, bezprawiu i wartości poświęcenia, a zamiast tego przybiera formę klasycznego kina akcji w westernowej estetyce, ogląda się to naprawdę dobrze. XXI wiek, który zawitał do tej historii z technologicznym zapleczem, nadał jej niezwykle widowiskowego charakteru, a finałowa bitwa o Rose Creek to świetna rozrywka na weekendowy wieczór. Szczególnie, że reżyser nie bazował na dokonaniach magików komputerowych z użyciem zielonego tła, ale kazał zbudować rzeczywiste miejsce akcji, które wysadzał, podpalał i szatkował imponującą kartaczownicą.
„Siedmiu wspaniałych” najlepiej ogląda się bez znajomości kontekstu (naprawdę warto na chwilę zapomnieć o filmach Sturgesa i Kurosawy) i z nastawieniem na niezobowiązującą rozrywkę z sześciostrzałowcami w roli głównej. Fuqua dostarczył za długie (132 minuty!), ale solidne widowisko, które warto obejrzeć chociażby dla finałowej bitwy i kilku wcześniejszych strzelanin. Rewolwer i kowbojski kapelusz doskonale pasuje do Denzela Washingtona, Chris Pratt trochę się dusi na drugim planie, za to mniej znana część obsady (Byung-hun Lee, Manuel Garcia-Rulfo, Martin Sensmeier) ma kilka naprawdę świetnych akcentów. To trochę za mało, by uznać remake „Siedmiu wspaniałych” za film w pełni udany, ale jednocześnie nie można zarzucić, by Fuqua strzelił kulą w płot.
Wydanie Blu-Ray:
Film na Blu-Ray można obejrzeć w oryginalnej wersji językowej (7.1 DTS-HD MA) z polskimi napisami lub w polskiej wersji z lektorem (5.1). Wszystkie znajdujące się na płycie dodatki zawierają wyłącznie angielskie napisy. A mamy tu komentarz reżysera i głównych aktorów, omawiających pracę nad poszczególnymi scenami (Vengeance Mode) oraz serię kilkuminutowych reportaży z materiałami zakulisowymi. Twórcy i członkowie obsady opowiadają w nich o ścieżce dźwiękowej, budowie miasteczka, kręceniu finałowej sceny itp. Jest sporo ciekawostek i dowcipów, szczególnie z udziałem Chrisa Pratta. Na deser warto obejrzeć kilka minut scen, które wyleciały w ostatecznym montażu filmu.