„Sługi boże”: za jakie grzechy? [RECENZJA]
Nie wiadomo, co gorsze – fakt, iż ktoś zgodził się na wypuszczenie do kin filmu będącego koślawym skrótem serialu, czy niesłychana siermiężność, z jaką w „Sługach bożych” zostały napisane postacie i dialogi.
20.09.2016 09:10
Początek nie zwiastuje katastrofy. Mało tego, sugeruje, że „Sługi boże” to kino nieidące na żadne kompromisy. Trudno przecież inaczej odebrać scenę, w której ręka pedofila, odziana w czarną gumową rękawicę, maluje usta roznegliżowanej dziewczynki. Niestety, to jedyne trzymające w napięciu kilkadziesiąt sekund z całego filmu.
Ci, którzy liczyli na „polski Kod Leonarda da Vinci”, obejdą się smakiem. Choć kampania filmu zdawała się to sugerować, „Sługi boże” nie mają absolutnie nic wspólnego ani z prozą Dana Browna, ani z jej antykatolicką wymową. Wręcz przeciwnie, film Mariusza Gawrysia i Macieja Strzembosza konsekwentnie odchodzi od konwencjonalnego wizerunku Kościoła jako zarzewia wszelkiego zła. Nie jest to akurat zarzutem i z pewnością docenią to prawicowi krytycy. Pytanie tylko, czy, podobnie jak w przypadku „Smoleńska”, będą stać za „Sługami” murem, mimo rażących niedostatków filmu.
Oglądanie „Sług bożych” przypomina czytanie książki, z której ktoś powyrywał część kartek. Jednak o ile fabularne niekonsekwencje, oderwane od siebie sceny i urwane wątki można jeszcze zrzucić na karb złych decyzji montażowych (przewidziane są trzy odcinki serialu, więc zadanie na pewno nie było łatwe), o tyle koncertowa fuszerka, jaką odstawił duet scenarzystów, jest nie do obronienia. W „Sługach bożych” zawiodło wszystko – począwszy od intrygi, która w konsekwencji okazuje się banalna i rozczarowująca, a skończywszy na do bólu sztampowych postaciach i koszmarnych dialogach. Budowaną z mozołem namiastkę napięcia, będącego przecież fundamentem historii kryminalnej, raz po raz burzy zupełnie nieintencjonalny humor. Jednak trudno nie wybuchnąć śmiechem, kiedy obok poważnych i nieoczywistych kwestii, jak lustracja czy kryzys wiary, pojawiają się niemający żadnego przełożenia na fabułę wątek masochizmu bądź zakończenie przywodzące na myśl finał pewnej komedii Juliusza Machulskiego.
Nie lepiej sprawa ma się z obsadą. Grany przez Bartłomieja Topę komisarz Warski to chodzący zlepek najbardziej wyświechtanych klisz, jakie przychodzą do głowy. Partnerująca mu Julia Kijowska w roli berlińskiej funkcjonariuszki w swoim udawaniu akcentu jest przekomiczna, podobnie jak wcielający się w „złego Niemca” Krzysztof Stelmaszyk i jego karykaturalny rotacyzm. Nie popisała się również Małgorzata Foremniak, grająca do granic przerysowaną postać, choć rola dr Stanisz to zdecydowanie najodważniejsza kreacja w jej karierze. Z całego towarzystwa najlepiej poradził sobie Adam Woronowicz, który z niewiadomych przyczyn w połowie filmu rozpływa się w powietrzu.
„Sługi boże” wpisują się w popularny trend filmowej promocji miast. Trudno orzec, czy taka forma marketingu ma faktyczne przełożenie na zwiększenie ruchu turystycznego. Jeśli tak, to Gawryś wyświadczył Wrocławiowi niedźwiedzią przysługę.
Film w reżyserii Mariusza Gawrysia został pokazany pierwszego dnia 41. Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Ocena 3/10