RecenzjeŚmierć w trzech aktach

Śmierć w trzech aktach

Obnażając kulisy krwawego konfliktu o Irlandię Północną, w wyniku którego śmierć poniosło ponad 3500 osób, "Głód" przywołuje z pamięci wstydliwą kartę najnowszej historii Wielkiej Brytanii. Film Steve'a McQueena nie opowiada jednak o politycznych argumentach i sprzecznych racjach, a odnosi się do wydarzenia, które Brytyjczycy najchętniej zepchnęliby w otchłań zapomnienia - strajku głodowego w więzieniu Maze.

"Nie istnieje coś takiego jak polityczne zabójstwo, polityczne ataki bombowe, polityczna przemoc. Są tylko kryminalne zabójstwa, kryminalne ataki bombowe i kryminalna przemoc" - tak ówczesna premier Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher skwitowała trwający blisko pięć lat protest w Maze. Trzystu Irlandczyków domagało się uznania ich za jeńców politycznych, odmawiając tym samym noszenia więziennych uniformów, przestrzegania higieny i jakiejkolwiek współpracy. Ich protest przyjął wymiar radykalny - wylewali mocz na korytarze, odchodami smarowali ściany cel. Po mocno jednoznacznej reakcji Thatcher, jeden z przywódców IRA, Bobby Sands, podjął decyzję strajku głodowego. Zmarł po 66 dniach.

McQueen sięga po to wydarzenie, by upomnieć się elementarny humanizm. Bo wbrew pozorom, nie nakręcił on filmu politycznego - wyraźnie unika opowiadania się za racjami którejkolwiek stron, wnikliwie śledząc w całym konflikcie czynnik ludzki. Początkowo jeszcze opowieść ma dwóch bohaterów - klawisza-służbistę i rzeczonego Sandsa. Dopiero po pewnym czasie perspektywa się zawęża, skupiona na obserwacji procesu powolnej śmierci Sandsa. Ale nawet wtedy wymowa filmu nie staje się pretekstem do politycznego dyskursu. "Głod" tylko sprawia wrażenie hagiografii męczennika, w rzeczywistości reinterpretując pojęcie heroicznej śmierci w imię idei.

W debiucie (!) fabularnym McQueena nie czuć ręki amatora. Wręcz przeciwnie, "Głód" jest filmem mocno wyważonym i skrupulatnie rozpisanym, z godnym starego mistrza rozłożeniem poszczególnych akcentów. Opowieść dzieli się na trzy odrębne akty. Pierwszy to zarys sytuacji, trzeci - rejestracja głodówki. Najważniejsza jest jednak 23-minutowa (z czego 17 w pojedynczym ujęciu) rozmowa, która znajduje się między nimi. Sands prowadzi żywiołową dyskusję z księdzem, który stara się odwieść go od desperackiego czynu. Ten fascynujący manifest autonomii mówi o całym konflikcie więcej niż wszystkie pozostałe filmy o tej tematyce razem wzięte. Nieważne gdzie leży wina, ofiary są zawsze w ludziach.

McQueenowi udaje się wywołać poruszenie w sposób niezwykle przewrotny. Spektakularność wymowy opiera się tu na imponującej ascezie formy. Kolejnym kadrom towarzyszy surowość i efektowna cisza, z rzadka tylko przerywana naturalistycznymi scenami więziennej przemocy. Całości dopełnia wychudzony Michael Fassbender, który w trakcie kręcenia kluczowych scen ważył ponoć tyle, co Sands w momencie śmierci. Jego aktorskie poświęcenie tylko uwypukla znaczenie haniebnego incydentu, który wydarzył się nie tak dawno w cywilizowanym przecież kraju. Dzięki "Głodowi" ma on szansę przedostać się do masowej świadomości, z której od lat pieczołowicie jest wymazywany.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)