Smutna prawda o uwielbianym filmie. "Gladiator" jest pełen bzdur
5 Oscarów, 2 Złote Globy, 2 nagrody BAFTA. To tylko najważniejsze wyróżnienia, jakie zgarnął "Gladiator" Ridleya Scotta, wciąż uchodzący za arcydzieło kina. Innego zdania jest konsultantka historyczna, która kazała wycofać swoje nazwisko z napisów.
W maju minęła 21. rocznica premiery "Gladiatora". Film szturmem podbił kina i serca widzów, uwiedzionych historią walecznego generała Maximusa granego przez Russela Crowe'a. Obok niego zagrały takie tuzy jak m.in. Oliver Reed, Derek Jacobi czy Joaquin Phoenix. Reżyserii podjął się z kolei Ridley Scott, mistrz kina gatunkowego z "Obcym", "Łowcą androidów" czy "Thelmą i Louise" na koncie.
Jednak mimo zarobionych setek milionów dolarów i niesłabnącego uwielbienia wśród widzów są też krytycy "Gladiatora". Jak prof. Kathlen Coleman zatrudniona jako konsultantka historyczna, która szybko pożałowała, że przyjęła ofertę pracy nad filmem.
O jej perturbacjach i niedorzecznościach scenariuszowych pisze Jakub Ostromęcki w swojej najnowszej książce "Skręcona historia", która ukazała się w nakładem wydawnictwa Bellona.
Nowe odkrycie w Pompejach
Opisuje m.in. jej reakcję na e-mail z prośbą o dowody na to, że kobiety gladiatorki miały przyczepione ostrza do sutków.
"Profesor załamała ręce. Naiwnie myślała, że jej praca polega na weryfikacji anachronizmów, niedorzeczności, stereotypów i współczesnych mitów. Ridley Scott liczył się jednak z jej zdaniem coraz mniej, potrzebując konsultanta do żyrowania idiotyzmów takich jak ten z powyższego e-maila, opublikowanego potem przez Coleman w sieci" - pisze Ostromęcki.
Coleman przyznaje co prawda, że kilka jej uwag uwzględniono. Jednak kiedy już na etapie zdjęć Scott zaczął wprowadzać na bieżąco coraz to nowe ahistoryczne poprawki, rozczarowana pani profesor zrezygnowała i poprosiła o wykreślenie swojego nazwiska z tzw. listy płac.
"To było z początku interesujące, ale ostatecznie rozczarowujące doświadczenie" – pisała Coleman.
W rozdziale poświęconym "Gladiatorowi" Ostromęcki ze swadą obeznanego w temacie historyka wylicza przekłamania w filmie.
"Kolejną wpadkę Scotta starano się ukryć za pomocą szybkich ujęć i ciemnych barw. Rzymska jazda używa strzemion, które do Europy przynieśli stepowi koczownicy kilkaset lat po przedstawionych w filmie wydarzeniach. Najprawdopodobniej wynajęcie kaskaderów i statystów jeżdżących na antyczną modłę znacząco podwyższyłoby budżet filmu" – punktuje autor książki.
Ostromęcki pisze też, że Rzym ukazany w filmie nijak ma się do miasta z tamtego okresu.
"Scottowski Rzym jest z kolei bardziej monumentalny, niż był w rzeczywistości. Budowle, które widzimy na ekranie, to nie antyk, ale XIX-wieczne wyobrażenie antyku. Reżyser zamiast z historykami dużo lepiej dogadałby się zatem z twórcami włoskiego Ołtarza Ojczyzny, znanego też jako pomnik Wiktora Emanuela II czy amerykańskiego Kongresu" - kpi.
Autor książki przytacza jednocześnie zarzuty prof. Coleman, która załamywała ręce nad inskrypcjami napisanymi niepoprawną łaciną.
Jakub Ostromęcki wylicza też wpadki wynikające z bardzo swobodnego podejścia do materiałów źródłowych. Scott myli daty i rodzinne koneksje między autentycznymi postaciami, nagina fakty i tworzy teorie, na które nie ma dowodów.
"Historycy często mówią: 'Nie jestem pewien, czy oni robili to czy tamto'. Na to ja: 'To od teraz już, do cholery, będą robić!'" - przytacza słowa reżysera "Gladiatora" autor "Skręconej historii".