Sprzeciwiała się przemocy wobec kobiet i straciła przez to wiele ról. Sama była molestowana
Thandie Newton właśnie przechodzi do historii. Jako pierwsza zagrała czarną kobiecą bohaterkę w serii "Gwiezdne wojny" - "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie". Kreacja Newton wzbudziła uznanie i sprowokowała dyskusję, jak to możliwe, że dopiero teraz dla czarnej aktorki znalazło się miejsce w międzygwiezdnej sadze.
Aktorka od lat angażuje się w walkę z dyskryminacją i przemocą wobec kobiet, dlatego część gaży postanowiła przeznaczyć na organizacje podejmujące takie inicjatywy. Jej zaangażowanie przysporzyło jej wielu wrogów w Hollywood, gdzie była postrzegana jako stawiająca się buntowniczka. Na rozkwit kariery musiała więc poczekać, ale wygląda na to, że właśnie teraz nastał jej czas. Wielką popularność przyniosła jej zwłaszcza rola w serialu HBO „Westworld”, w którym zagrała robota Maeve Millay. Aktorka była za nią nominowana do Złotego Globu. Teraz serial powraca do HBO i HBO GO z drugim sezonem, a w kinach pojawia się spin off "Gwiezdnych wojen" z jej udziałem. To będzie jej rok!
Artur Zaborski: Jesteś pierwszą czarną kobietą w serii „Gwiezdne wojny”. Zastanawiałem się, czy mam ci pogratulować, czy powiedzieć, że to dość smutne, że to wydarzyło się dopiero teraz.
Thandie Newton: Również mam problem z wyrażaniem się na ten temat. Z jednej strony cholernie się cieszę, z drugiej - to niewiarygodne, że do tak ważnej serii czarna kobieta trafiła tak późno, po tylu dekadach. W „Gwiezdnych wojnach” mieliśmy roboty i humanoidalne stworzenia z innych planet, a nie było w nich czarnych kobiet. Trudno w to po prostu uwierzyć.
Myślisz, że będziesz wyjątkiem, czy twoja rola pociągnie za sobą kolejne czarne postaci kobiet?
Uważam, że nic nie jest tak groźne dla patriarchatu jak kobiety. Wierzę w nie, wierzę, że ich obecność w zdominowanym przez mężczyzn świcie przynosi konkretne efekty. Myślę, że tak samo będzie w tym przypadku: kiedy nastąpi tąpnięcie, uchylą się drzwi, wtedy nie pozwolimy już, żeby się zamknęły. Jestem pewna, że w dziewiątej części gwiezdnej sagi, tak samo jak i w jej spin offach, pojawią się czarne kobiety.
Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że masz role w "Hanie Solo…"?
To był wspaniały dzień. Uwielbiam rozmawiać o swojej pracy, która jest bardzo angażująca, inspirująca i z której jestem dumna, więc natychmiast chwyciłam za telefon i obdzwoniłam wszystkich przyjaciół, by podzielić się z nimi nowiną.
Grasz postać drugoplanową. Czy miałaś szansę odpowiednio skomplikować swoją bohaterkę.
Jeśli ktoś zna mnie jako aktorkę, wie, że zawsze staram się portretować moje postaci tak, by miały więcej niż jeden wymiar. Walczę, by dać im inteligencję i głębię. Występuję więc w projektach, w których kobiety są skomplikowanymi istotami. Mam nadzieję, że wizerunek ich i mój własny przyczynią się do przełamywania poczucia, że kobiety są wykorzystywane i uprzedmiotowiane.
Jednak w serialu HBO „Westworld” grasz postać, która właśnie taką opinię podtrzymuje.
Nie będę za to przepraszać, choć faktycznie, w przypadku mojej bohaterki łatwo o uczucie zdrady kobiecości, bo Maeve pracuje w burdelu i zmusza młode kobiety, by uprawiały seks ze starymi facetami, przez których są mordowane i gwałcone. Dopiero po wgłębieniu się w serial rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.
To szczególnie ciekawe w kontekście ruchów #MeToo i Time’s Up.
Nie są to jedyne zrywy przeciwko przemocy i dyskryminacji. Sama od 20 lat jestem aktywistką ruchu V-Day, sprzeciwiającego się przemocy wobec kobiet. Takiego ruchu jak #MeToo potrzebowaliśmy jednak od dawna, bo jest o nim wreszcie głośno, rozsławił sprawę na cały świat. Wcześniej nie pojawiła się możliwości dotarcia do tak wielu ludzi, ale przez 20 lat robiłam, co było możliwe, by było o nas słychać w jak najszerszych kręgach. Prawda jest taka, że nikt nas nie słuchał, a jedynie byłam przez to na cenzurowanym.
Jakie były konsekwencje dla ciebie?
Straciłam wiele ról. Przez to, co mówiłam, nie byłam postrzegana jako aktorka, którą można by było przelecieć na planie. Miałam rzecznika, który radził mi, bym przestała się wychylać i nagłaśniać kwestie dyskryminacji i przemocy, zwłaszcza wobec aktorek, bo to źle wpływa na moją reputację i pozbawia mnie możliwości wygrywania castingów. Nasze drogi się rozeszły. Czułam wstyd, bo nawet moja rodzina mówiła mi, że to, co robię, źle wpływa na to, jak są postrzegani. Ale nie mogłam się zamknąć. Chciałam działać, nawet jeśli miałoby to pomóc tylko jednej dziewczynie, która szuka pracy w show-biznesie, bo dałabym wszystko, by ktoś zrobił to dla mnie, gdy byłam młoda.
Skąd ten zapał?
To była desperacja. Ja jestem w takim samym stopniu z Zimbabwe, jak z Wielkiej Brytanii, znam sytuację kobiet z obu tych krajów. Nie mogłam znieść tego, jaka przepaść je dzieli, dlatego przez wiele lat pracowałam z kobietami z krajów trzeciego świata, które w ogóle nie miały prawa głosu. Nie znały komputerów ani telefonów, nie wiedziały, kim jest królowa brytyjska czy Jay-Z. Uczyłam się ich języka. Odwiedziłam kolonie francuskie w Afryce, przyswoiłam języki suahli i shona, którym mówiła moja matka. Odwiedziłam też Kongo - to najgorsze miejsce na Ziemi, jeśli chodzi o sytuację kobiet. One nie są w stanie uwierzyć, że kobieta z zachodniej części świata może być zgwałcona, to jest dla nich nie do pojęcia (uważają, że na Zachodzie takie sytuacje się nie zdarzają - przyp. red.). Wysłuchuję ich historii i staram się skierować je tam, gdzie mogą uzyskać pomoc. Stąd biorę moja siłę. Usłyszałam takie historie kobiet, że wierz mi, wolałbyś ich nie znać.
Masz z nimi nadal kontakt?
Cały czas, choć nie odwiedzam ich często.
Dobrze się czujesz w roli buntowniczki?
Uwielbiam buntowników, dzięki nim coś się zmienia. Siebie nie postrzegam jako buntowniczki, bo ja po prostu nie miałam wyboru.
Miałaś wybór - tak jak niektórzy siedzieć cicho.
Ale to nie ich wina. Siedzą cicho, bo społeczeństwo nie pozwala im mówić. W naszej kulturze wiąże się z tym poczucie wstydu. Użyczyłam swojego głosu w świetnym dokumencie BBC o Billu Cosbym i kobietach, które skrzywdził. Jedna z jego ofiar milczała przez 45 lat. Zdecydowała się mówić po tym, jak zobaczyła, że inne kobiety odważyły się zabrać głos. Myślała, że jest jedyna. Dla mnie osobiście wszystko zmieniło spotkanie Eve Ensler, dramatopisarki i aktywistki ruchu feministycznego. Poszłam obejrzeć jej monodram „Monologi waginy” w pubie w Londynie. Kiedy „New York Times” pisał o jej show, nie używał słowa „wagina” - pisał „V- Monologues”. Walczyła z tym, mówiąc, że to przecież nielegalne. Dzięki niej słowo "wagina" pojawiło się w „NYT” po raz pierwszy w historii. Wtedy Eve dała początek ruchowi V-Day. To było 21 lat temu. W „Monologach waginy” przedstawiła swoje rozmowy z kobietami, a przeprowadziła ich setki. Oglądając to przedstawienie, płakałam, bo czułam, że to jest o mnie, że to są moje doświadczenia. Miałam wówczas 23 lata. Po przedstawieniu rozmawiałyśmy przez chwilę za kulisami. Wówczas po raz pierwszy opowiedziałam moją historię. Powiedziałam, co mi się przydarzyło, bo ona powiedziała, co spotkało ją. Przestałam czuć wstyd, po raz pierwszy pomyślałam, że nie jestem sama. Wówczas zaczęłam mówić i nie mogłam już przestać.
Ale nie jesteś już sama.
Trudno w show-biznesie zgromadzić wokół siebie kobiety. Staram się od lat angażować hollywoodzką społeczność w ruch V-Day, ale nikt chce być tą pierwszą osobą, która powie: „Ten mężczyzna mnie zgwałcił”. Zwłaszcza jeśli ten mężczyzna stoi na czele studia albo jest uznanym reżyserem. Mam w sobie wiele współczucia, ale to trudne, gdy po latach aktywizmu ktoś, kogo starałaś się zaangażować w obronę praw kobiet, nie akceptuje cię.
To smutne, co mówisz.
Jestem chyba w okresie przystosowawczym. Myślałam, że społeczność hollywoodzka jest moją społecznością. A okazało się, że po latach aktywizmu, nie zostałam zaproszona do ruchu Time's Up. To bardzo bolesne. Byłam za mało mainstreamowa, bo nie miałam szansy na Oscara. Teraz, dzięki rolom w „Han Solo: Gwiezdne wojny - historie” i „Westworld”, przeżywam swój mały renesans. Pominięcie mnie przy Time’s Up nie jest już dla mnie jakimś wielkim problemem, ale cierpi na tym moje ego.
Nadal czujesz się samotna w walce?
Tak, ale akceptuję tę samotność. Ona jest O.K., bo najważniejsze jest to, co się teraz dzieje. Wiele kobiet widzi w końcu światełko w tunelu, bo okazuje się, że te wszystkie pięknie ubrane hollywoodzkie aktorki też doświadczyły strasznych rzeczy. To bardzo inspirujące.
Gdybyś miała to urządzenie z serialu „Westworld”, które zmienia cechy, co byś zmieniła?
Nie wiem, co bym zmieniła, ale wiem na pewno, czego by nie zmieniła - tego, co lubię w sobie najbardziej, czyli swojej wrażliwości. Jestem niewiarygodnie wrażliwa. Wiele bólu przez to odczuwam, ale z drugiej strony, czyni mnie to empatyczną. Jestem z tego dumna.