"Studio". Czy to dzieje się naprawdę? Seth Rogen zapewnia, że tak!

Czy szef Netfliksa naprawdę wpisuje podziękowania dla siebie do kontraktów gwiazd? Czy Hollywood to już tylko ściema i korpojęzyk? I czy magia kina jeszcze się tli, czy już dawno wyparowała jak śluz na planie? Seth Rogen w swoim nowym serialu "The Studio" "robi sobie jaja" z branży, którą zna od podszewki — a w rozmowie z nami opowiada, ile w tym fikcji, a ile bolesnej prawdy.

Seth Rogen w "Studio"
Seth Rogen w "Studio"
Źródło zdjęć: © Licencjodawca

Od 26 marca na platformie Apple TV+ można oglądać serial komediowy "Studio". Już dziś zapowiadamy, że będzie to jedna ze śmieszniejszych produkcji serialowych tego roku. Rogen bezlitośnie rozprawia się z Hollywood, ale ono wcale się nie obraża. Aktorowi i reżyserowi udało się namówić masę znanych osób, by zagrali samych siebie. Jest tu nie tylko Scorsese, ale także Ted Sarandos, "szef wszystkich szefów" z Netfliksa. Byliśmy w grupie dziennikarzy, którzy rozmawiali z Sethem o jego nowej, świetnej produkcji.

Czy magia kina zniknęła?

Wcale tak nie uważam. W tej branży co chwilę ktoś ogłasza jakiś egzystencjalny kryzys, ale mimo to każdego roku powstaje mnóstwo świetnych filmów, które przyciągają ogromną widownię i w pewnych momentach naprawdę zyskują kulturowe znaczenie — nie tylko wśród fanów Hollywood, ale też daleko poza nim. Dopóki tak się dzieje, coraz więcej osób będzie chciało mierzyć w ten cel i próbować go osiągnąć. Więc nie, według mnie magia kina wciąż ma się świetnie.

To może być frustrujące środowisko. Czasami ludzie podejmują decyzje, które są denerwujące, niezrozumiałe albo kompletnie zaskakujące. Ale ogólnie rzecz biorąc — w Hollywood wciąż dzieje się mnóstwo niesamowitych rzeczy. Jak można mówić, że kino umarło, skoro mamy coś takiego jak "Substancja"?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Studio" zwiastun Apple TV+

W serialu nie brakuje surrealistycznych, absurdalnych momentów. Czy pamiętacie najbardziej surrealistyczny moment z początków swojej kariery?

Cóż, samo bycie aktorem to z definicji dość absurdalne zajęcie. Człowiek często robi dziwne rzeczy i prowadzi jeszcze dziwniejsze rozmowy na ich temat. Pamiętam sytuację na planie, kiedy byłem w samych bokserkach, oblepiony jakimś śluzem, przypięty do lin, rzucający się przez ściany… I wtedy myślisz sobie: to naprawdę dziwna praca. Niektóre dni są bardziej osobliwe niż inne. Ale właśnie to sprawia, że to wszystko jest takie fajne.

Wątek reżyserów i aktorów, którzy grają samych siebie, był nie tylko zabawny, ale też ciekawy. Jak udało ci się ich zaangażować? Na ile mogli być sobą?

To zależało od osoby — każda sytuacja była inna. Niektórych prosiliśmy wręcz o to, by zagrali coś zupełnie niezgodnego z tym, jak są postrzegani, żeby przełamać oczekiwania, jakie ludzie mają wobec ich publicznego wizerunku.

Ale ogólnie rzecz biorąc, większość była bardzo chętna do zabawy, potrafili śmiać się z siebie i chcieli być częścią tego żartu. Myślę też, że dla wielu z nich — zarówno aktorów, jak i reżyserów — to była po prostu fajna zabawa.

"Studio"
"Studio"© Licencjodawca

Choć to komedia, serial momentami porusza bardzo osobiste tony. Na ile opiera się on na twoich własnych doświadczeniach? Czy był kiedyś taki hollywoodzki moment, który wydawał ci się kompletnie absurdalny, a jednak był prawdziwy?

Zdecydowanie, było ich wiele. Od razu przychodzi mi do głowy odcinek o Złotych Globach, bo on w dużej mierze opiera się na prawdziwym wydarzeniu. Zrobiliśmy kiedyś film, który zdobył Złotego Globa, a jeden z producentów był po gali we łzach, bo nie został wspomniany w przemówieniu z podziękowaniami. Na własne oczy widziałem, jak bardzo ludziom zależy na takich rzeczach.

I chociaż można by pomyśleć, że ten odcinek to nasza czysta fantazja, to wszystko wydarzyło się naprawdę. I nie był to pierwszy ani ostatni raz, gdy coś takiego miało miejsce w Hollywood. Ludzie często pytali: "To naprawdę się wydarzyło?" — a my na to: "Tak, dokładnie tak było". Większość tych historii jest prawdziwa.

Zapytam konkretnie o występ CEO Netfliksa, Teda Sarandosa. To nie lada wyczyn — namówić kogoś takiego na udział w komediowym, autoironicznym epizodzie, w tym w tej scenie w łazience. Czy miał wpływ na to, co mówi? I jak w ogóle udało Ci się go do tego przekonać?

Znam Teda od dawna — od czasów, gdy fizycznie wkładał płyty DVD do kopert i wysyłał je pocztą. To naprawdę fajny facet, który szczerze kocha kino. Pomyślałem, że jeśli ktokolwiek zrozumie, co próbujemy osiągnąć tym serialem, to właśnie on. Netflix zdobywa przecież mnóstwo nagród, więc wpadliśmy na pomysł odcinka, w którym mój bohater nieustannie zazdrości Tedowi tego, że tak często mu się publicznie dziękuje.

Chcieliśmy pokazać, że on jest tą osobą, której moja postać najbardziej zazdrości, że jest doceniania. I stąd wziął się żart, który przewija się przez cały odcinek: że Ted Sarandos dostaje podziękowania od wszystkich, a ja nie. W pewnym momencie mój bohater pyta go, dlaczego tak się dzieje, a on tłumaczy, że… ma to wpisane w umowy.

"Studio"
"Studio"© Licencjodawca

Czy on naprawdę wpisuje podziękowania do kontraktów?

Nie, nie robi tego. Ale może powinien. W pewnym momencie sam zażartował, że to całkiem niezły pomysł.

W kulturze masowej szefowie hollywoodzkich studiów filmowych często przedstawiani są jako bezwzględne korporacyjny rekiny, które nie mają w sobie miłości do kina. Czy trudno było dostrzec w nich ludzką stronę?

Właściwie to nie. Pracuję w Hollywood od dawna i jeśli coś zauważyłem, to to, że w tych ludziach toczy się wewnętrzny, głęboko zakorzeniony konflikt. Bo jeśli zależy ci wyłącznie na pieniądzach — idziesz do finansów, do bankowości. Nie pracujesz w przemyśle filmowym, rozumiesz? Są znacznie prostsze sposoby na zarabianie dużych pieniędzy. A jeśli jesteś typowym CEO, to naprawdę masz do wyboru bardziej stabilne i dochodowe ścieżki kariery, które nie wymagają, żebyś codziennie miał do czynienia z kimś takim jak ja.

I to jest prawda o Hollywood: wielu ludzi, których postrzega się jako bezdusznych "panów w garniturach", to w rzeczywistości osoby, które kochają kino — i właśnie dlatego doszły tam, gdzie dziś są. Ten świat byłby zbyt trudny do zniesienia, gdyby nie było w tym pasji.

Dlatego, choć niektóre decyzje tych ludzi potrafią frustrować, widzę, że są wewnętrznie rozdarci. I to rozdarcie jest dramatycznie ciekawe — bo nieustannie muszą wybierać: czy zrobić to, co podpowiada im serce kinomaniaka, czy to, co pozwoli im zachować stanowisko. Bo może, jeśli nie zostaną zwolnieni, będą mogli zrobić więcej dobrych filmów. Jasne, są w tej branży ludzie, którzy mają kino gdzieś. Ale jest ich garstka — zdecydowanie przeważają ci, którym naprawdę zależy, i którzy wciąż zmagają się z trudnymi, często bolesnymi decyzjami dotyczącymi tego, co jest słuszne.

Serial "Studio" od 26 marca na Apple TV+.

"Polskie Emmy" rozdane. Kto wygrał w plebiscycie Top Seriale 2025? Nowe "Studio", które trochę dzieli, trochę bawi, a na pewno przyprawia o ciarki żenady. Fenomenalne "Dojrzewanie", o którym nie da się zapomnieć i grube miliony na "The Electric State". O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Film
studioserialapple tv+

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2)